Gemma
wpadła do mojego pokoju, zastając mnie z Anabelle na kolanach w połowie
bezkresnej nudy, jaka dopadła mnie jakiś czas temu.
- Horan -
bezczelnie rzuciła się na łóżko obok mnie - Jaki mamy dzisiaj dzień?
- Piątek? -
zaryzykowałem beznamiętnie.
- Błąd.
Jest poniedziałek. Za pół godziny - zerknęła na zegar ścienny położony na
podłodze - zaczynam pierwsze w tym tygodniu zajęcia, do świąt zostało nam
jakieś dziesięć dni, a ty od zeszłego czwartku nie ruszyłeś się z miejsca.
Wzruszyłem
ramionami i delikatnie położyłem gitarę na łóżku wzdłuż ściany. Miałem niż
twórczy i to nie dawało mi spokoju. Potrzebowałem jakiegoś silnego bodźca,
który przywróciłby mnie do życia, ale to, co zazwyczaj okazywało się moim
wybawieniem - kreskówki, rysunki Gemmy, rozmowy z Perrie, mętne, filozoficzne
rozterki Louisa i jedzenie - jak na złość nie chciało mi pomóc: kablówka
nadawała tylko powtórki, Gemma od pewnego czasu nie rysowała, Perrie nie miała
czasu na oddech, Louis zniknął gdzieś, gdy Gemma wyrzuciła go z mieszkania po
ostatniej sprzeczce z Harrym, a jedzenie, chociaż dobre, nie było w stanie poprawić
mi humoru.
Gemma
złapała moją dłoń, która jakoś tak mimowolnie zaczęła wystukiwać rytm na
zmiętej pościeli i ścisnęła ją lekko, posyłając mi uśmiech.
-
Zaniedbujesz się ostatnio - stwierdziła.
Hej, to, że
chłopak chce zapuścić brodę, nie znaczy jeszcze, że się zaniedbuje.
- Nie
wyglądasz dobrze, wiesz? - dodała, jakby mogła czytać w moich myślach. Zawsze
mnie to przerażało. - Może wyjdziesz na spacer? - zasugerowała.
- Mam
niedobór weny, nie depresję - uspokoiłem ją, wzruszając ramionami.
- Wiem, ja
tylko chciałabym... - odchrząknęła, nie potrafiąc znaleźć słowa.
- Louis się
odzywał? - zmieniłem pospiesznie temat.
Podniosła
na mnie spojrzenie, dając mi do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z
tego, co zrobiłem, le mimo wszystko odpowiedziała na moje pytanie:
- Dzwoni
codziennie, żeby poinformować mnie, dlaczego nie może jeszcze dzisiaj wrócić.
- Rzucił
studia?
- Nie.
Szuka siebie, jak średnio co pół roku.
- I to jest
normalne? - podnieśliśmy wzrok na Harolda stojącego w drzwiach. Nie spodziewał
się chyba, że w ogóle którekolwiek z nas go zauważy, bo spłonął nagle rumieńcem
i odchrząknął, cofając się nieznacznie, jakby mógł się ukryć za weneckim
lustrem i bezpiecznie nas obserwować, samemu pozostając w ukryciu.
- Dla
Louisa wiele rzeczy jest normalnych - Gem wzruszyła ramionami.
- Ja... -
zaczął ponownie Harry, na powrót stając w drzwiach. Zerkał na mnie niepewnie,
niespokojny - Gem, masz za chwilę zajęcia...
- Tak -
uniosła brew.
- A ja
przez przypadek słyszałem, że wybierasz się na spacer - zwrócił się do mnie -
Bo ja... Mam dość tych wszystkich książek i chciałem się na chwilę wyrwać. Może
pójdę z tobą?
- Jesteś
pewien, że nie musisz...
- Błagam
cię, Gemma - przerwał jej cicho - Nie mogę spędzić kolejnego dnia pomiędzy
poematami o śmierci a dysputami o istnieniu Boga, zwariuję - ostrzegł.
Podniosła
się z łóżka, puszczając moją dłoń, ale posyłając mi ciepły uśmiech.
- Jak
uważasz - uśmiechnęła się też do Harry’ego - Bawcie się dobrze.