o6 - gemma

Miałam pół godziny przerwy do następnego wykładu, co postanowiłam wykorzystać bardzo produktywnie. Rozsiadłam się wygodnie na głównych schodach - stałym miejscu spotkań całej uczelni, gdy dobra londyńska pogoda na to pozwalała - i wyłączyłam myślenie, pozwalając niebieskim włosom całkowicie zakryć otaczający mnie świat, gdy oparłam łokcie na kolanach. Od rana nie dawały mi spokoju zawroty głowy; miałam jeszcze sporo do załatwienia i przemyślenia, a już moja psychika postanowiła spłatać mi figla i odmówić współpracy. Próbowałam pobudzić ją w jakikolwiek sposób, ale nawet wysokokofeinowa kawa nie była w stanie dodać mi otuchy. Louis, którego minęłam jakieś dwie godziny temu, nie miał dla mnie, niestety, czasu i jeszcze tylko modliłam się, by Dean nie wpadł nagle na genialny pomysł znalezienia mnie i pokazania, jakim to jest kochanym, czułym, oddanym chłopakiem i jak to się o mnie troszczy.
Dean właściwie nie był moim chłopakiem. Po prostu był, przez większość czasu irytował mnie albo oferował swoją szaleńczą miłość i raz, dwa razy w tygodniu, stosując psychiczny szantaż, wyciągał mnie na kebab albo koncert w undergroundowym klubie. Póki on płacił, wszystko było okej. Żerowałam na nim perfidnie, ale on widocznie całkiem dobrze bawił się w moim towarzystwie i w ogóle nie przeszkadzał mu mój brak entuzjazmu. Ze trzy razy próbował mnie pocałować, co grzecznie i bardzo kulturalnie mu wyperswadowałam, ostentacyjnie miażdżąc obcasem jego śródstopie. Tylko raz próbował się do mnie dobierać i skończyło się na tym, że przez trzy dni leczył podbite oko, a ja przez cały weekend udawałam zimną sukę - na przeprosiny kupił mi wielki bukiet czerwonych róż. Tommo śmiał się ze mnie przez tydzień.
Odrzuciłam włosy na plecy, zadowolona z faktu, że tak dobrze wyglądają w bladym świetle umierającego wolno za chmurami słońca. Zły humor złym humorem, ale zawsze dobrze jest docenić to, że się fantastycznie wygląda.
- Hej, kwiatuszku, bo jeszcze wpadniesz w samozachwyt.
- No, proszę, proszę. Książe zdołał wyegzekwować trochę czasu dla swojej wiernej dworzanki? - uśmiechnęłam się szeroko, gdy Lou zajmował miejsce obok mnie.
- Gdzie Dick? To znaczy... Dean? - sprostował, gdy spiorunowałam go wzrokiem, ale właściwie niewiele go to interesowało - Mam fantastyczną wiadomość: ściągnąłem nielegalnie ścieżkę dźwiękową "Transformers".
Czekałam.
- Toooooo jest właśnie ta wiadomość - wytłumaczył mi - Możesz zacząć się cieszyć.
- Skaczę ze szczęścia - skomentowałam, na co przewrócił oczami.
- To jest niemal jak klasyka! - wykrzyknął w podnieceniu, przez co kilka ciekawskich par oczu odwróciło się w naszą stronę. Nikt nie robił problemów, znali nas już tutaj: chłopaka-wariata w ciasnych spodniach i jego niebieskowłosą pannę.
Louis studiował filologię angielską, chociaż potwornie jej nie lubił i zawsze bliżej mu było do francuszczyzny, szczególnie okresu niezależnej, dzikiej bohemy. Gdyby mógł, rzuciłby wszystko i uciekł do cyrku, a tam upijałby się do nieprzytomności, udając, że pracuje, tylko po to, by następnego dnia na kacu napisać tak świetne opowiadanie, na jakie tylko byłoby go stać. Dobre utwory, jak twierdził, nigdy nie powstają w trzeźwości umysłu. Wena to dziwka - wciąż cytuję - dlatego ściągnąć ją można do siebie tylko tanim alkoholem .
- Gdzie zostawiłaś Homera? - zapytał znienacka, odpalając długiego, kobiecego papierosa, którego niepostrzeżenie wyjął dzisiaj o poranku z mojej starannie schowanej paczki "na czarną godzinę". Odchylił się na schody i podparł na łokciach, a potem zwrócił twarz ku niebu i zaciągnął się, aż usłyszałam świst powietrza.
- Harolda - poprawiłam odruchowo.
- No przecież mówię... - złapał rulonik w dwa palce i wolno pozbył się dymu z płuc, obserwując czujnie jak zmaga się chwilę z lekkim podmuchem wiatru, a potem ucieka do nieba.
- Pozwoliłam Niallowi bawić się w przewodnika - zabrałam mu papierosa i szybko, płytko, na krótko wpuściłam nikotynę do płuc. Z zasady nie paliłam. Zdarzało mi się jedynie przy większych, specjalnych okazjach. Za to Tommo palił nałogowo, ale głośno się tego wypierał.
Zaśmiał się i odebrał mi nasze małe źródło oderwania się od rzeczywistości.
- Co? - zmrużyłam oczy, patrząc na jego łobuzerski uśmiech.
- Nic - i zaciągnął się - Po prostu uważam - wypuścił szybko dym - że Niall nie jest ani dobrym przewodnikiem, ani tym bardziej dobrym opiekunem.
- Nie musi być - wzruszyłam ramionami - Harry ma siedemnaście lat - naburmuszyłam się - Nie jest już dzieciakiem - dodałam z uporem.
- Ty byłaś...
- Nieważne - przerwałam, zanim zdążył podsumować to jakoś głupio - Nie jest mną.
Przez chwilę milczeliśmy, zajęci swoimi odrębnymi rzeczywistościami. Siedzieliśmy obok siebie, nasze ciała dotykały się wzajemnie, ale żadne z nas nie czuło dzielonej z drugim bliskości. Louis był kilometry nad nami, marząc, latając, zastanawiając się nad sensem swojego istnienie, myślenia, oddychania, znajdowania się właśnie w tym miejscu właśnie w tej chwili i robienia właśnie tego, co robił - czyli niczego.
Ja byłam kilkaset kilometrów za miastem, kilka metrów pod ziemią. Wśród martwych szczątek, brudnych gród ziemi i pełzającego robactwa. Zamknięta w trumnie razem z mamą, przez której śmierć wszystko nagle się zmieniło, obróciło o sto osiemdziesiąt stopni, stawiając przede mną zupełnie wypaczony obraz rzeczywistości, w którym to moja osoba miała zachowywać się odpowiedzialnie i dorośle. Mamo, nie byłam - nie jestem - na to jeszcze gotowa!
Nie wiedziałam, co mam robić i chyba rozpadłabym się na miliardy kawałeczków, gdyby Lou porządnie się na mnie nie wkurzył i nie wymusił działania.
To on niemal siłą zaciągnął mnie do samochodu i zawiózł do Harry'ego, desperacko próbując mi wytłumaczyć, dlaczego mój brat mnie potrzebuje.
- Powinnaś zapisać go do jakiejś tutejszej szkoły - odezwał się nagle mój przyjaciel, spadając z chmur i wyciągając mnie z powrotem na powierzchnię; zamrugałam nieprzytomnie, rozstrojona, przerwał mi w pół wewnętrznego monologu - Ma jeszcze trochę do przerobienia z zakresu złych doświadczeń szkół średnich.
- Wiem - miał rację, myślałam o tym wcześniej, ale... nie brałam tego na poważnie. Nie potrafiłam przestawić się na dorosły, obcy tryb myślenia. Cholera, byłam tylko kilka lat starsza niż Harry. A teraz zmuszona byłam zajmować się jego osobą, jego wyżywieniem, jego edukacją... Jak rodzic. Nikt nie przygotował mnie do tej roli. Dostałam w spadku po mamie nastolatka z samymi problemami i widocznymi zaburzeniami psychicznymi. Jak ja mam sobie z tym poradzić?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz