Miałam pół
godziny przerwy do następnego wykładu, co postanowiłam wykorzystać bardzo produktywnie.
Rozsiadłam się wygodnie na głównych schodach - stałym miejscu spotkań całej
uczelni, gdy dobra londyńska pogoda na to pozwalała - i wyłączyłam myślenie,
pozwalając niebieskim włosom całkowicie zakryć otaczający mnie świat, gdy oparłam
łokcie na kolanach. Od rana nie dawały mi spokoju zawroty głowy; miałam jeszcze
sporo do załatwienia i przemyślenia, a już moja psychika postanowiła spłatać mi
figla i odmówić współpracy. Próbowałam pobudzić ją w jakikolwiek sposób, ale
nawet wysokokofeinowa kawa nie była w stanie dodać mi otuchy. Louis, którego
minęłam jakieś dwie godziny temu, nie miał dla mnie, niestety, czasu i jeszcze
tylko modliłam się, by Dean nie wpadł nagle na genialny pomysł znalezienia mnie
i pokazania, jakim to jest kochanym, czułym, oddanym chłopakiem i jak to się o
mnie troszczy.
Dean
właściwie nie był moim chłopakiem. Po prostu był, przez większość czasu
irytował mnie albo oferował swoją szaleńczą miłość i raz, dwa razy w tygodniu,
stosując psychiczny szantaż, wyciągał mnie na kebab albo koncert w
undergroundowym klubie. Póki on płacił, wszystko było okej. Żerowałam na nim
perfidnie, ale on widocznie całkiem dobrze bawił się w moim towarzystwie i w ogóle
nie przeszkadzał mu mój brak entuzjazmu. Ze trzy razy próbował mnie pocałować,
co grzecznie i bardzo kulturalnie mu wyperswadowałam, ostentacyjnie miażdżąc
obcasem jego śródstopie. Tylko raz próbował się do mnie dobierać i skończyło
się na tym, że przez trzy dni leczył podbite oko, a ja przez cały weekend
udawałam zimną sukę - na przeprosiny kupił mi wielki bukiet czerwonych róż.
Tommo śmiał się ze mnie przez tydzień.
Odrzuciłam włosy
na plecy, zadowolona z faktu, że tak dobrze wyglądają w bladym świetle
umierającego wolno za chmurami słońca. Zły humor złym humorem, ale zawsze
dobrze jest docenić to, że się fantastycznie wygląda.
- Hej,
kwiatuszku, bo jeszcze wpadniesz w samozachwyt.
- No,
proszę, proszę. Książe zdołał wyegzekwować trochę czasu dla swojej wiernej dworzanki?
- uśmiechnęłam się szeroko, gdy Lou zajmował miejsce obok mnie.
- Gdzie
Dick? To znaczy... Dean? - sprostował, gdy spiorunowałam go wzrokiem, ale
właściwie niewiele go to interesowało - Mam fantastyczną wiadomość: ściągnąłem
nielegalnie ścieżkę dźwiękową "Transformers".
Czekałam.
- Toooooo
jest właśnie ta wiadomość - wytłumaczył mi - Możesz zacząć się cieszyć.
- Skaczę ze
szczęścia - skomentowałam, na co przewrócił oczami.
- To jest
niemal jak klasyka! - wykrzyknął w podnieceniu, przez co kilka ciekawskich par
oczu odwróciło się w naszą stronę. Nikt nie robił problemów, znali nas już
tutaj: chłopaka-wariata w ciasnych spodniach i jego niebieskowłosą pannę.
Louis
studiował filologię angielską, chociaż potwornie jej nie lubił i zawsze bliżej
mu było do francuszczyzny, szczególnie okresu niezależnej, dzikiej bohemy.
Gdyby mógł, rzuciłby wszystko i uciekł do cyrku, a tam upijałby się do
nieprzytomności, udając, że pracuje, tylko po to, by następnego dnia na kacu napisać
tak świetne opowiadanie, na jakie tylko byłoby go stać. Dobre utwory, jak
twierdził, nigdy nie powstają w trzeźwości umysłu. Wena to dziwka - wciąż
cytuję - dlatego ściągnąć ją można do siebie tylko tanim alkoholem .
- Gdzie
zostawiłaś Homera? - zapytał znienacka, odpalając długiego, kobiecego
papierosa, którego niepostrzeżenie wyjął dzisiaj o poranku z mojej starannie
schowanej paczki "na czarną godzinę". Odchylił się na schody i
podparł na łokciach, a potem zwrócił twarz ku niebu i zaciągnął się, aż
usłyszałam świst powietrza.
- Harolda -
poprawiłam odruchowo.
- No
przecież mówię... - złapał rulonik w dwa palce i wolno pozbył się dymu z płuc,
obserwując czujnie jak zmaga się chwilę z lekkim podmuchem wiatru, a potem
ucieka do nieba.
-
Pozwoliłam Niallowi bawić się w przewodnika - zabrałam mu papierosa i szybko,
płytko, na krótko wpuściłam nikotynę do płuc. Z zasady nie paliłam. Zdarzało mi
się jedynie przy większych, specjalnych okazjach. Za to Tommo palił nałogowo,
ale głośno się tego wypierał.
Zaśmiał się
i odebrał mi nasze małe źródło oderwania się od rzeczywistości.
- Co? -
zmrużyłam oczy, patrząc na jego łobuzerski uśmiech.
- Nic - i
zaciągnął się - Po prostu uważam - wypuścił szybko dym - że Niall nie jest ani
dobrym przewodnikiem, ani tym bardziej dobrym opiekunem.
- Nie musi być
- wzruszyłam ramionami - Harry ma siedemnaście lat - naburmuszyłam się - Nie
jest już dzieciakiem - dodałam z uporem.
- Ty
byłaś...
- Nieważne
- przerwałam, zanim zdążył podsumować to jakoś głupio - Nie jest mną.
Przez
chwilę milczeliśmy, zajęci swoimi odrębnymi rzeczywistościami. Siedzieliśmy
obok siebie, nasze ciała dotykały się wzajemnie, ale żadne z nas nie czuło
dzielonej z drugim bliskości. Louis był kilometry nad nami, marząc, latając,
zastanawiając się nad sensem swojego istnienie, myślenia, oddychania,
znajdowania się właśnie w tym miejscu właśnie w tej chwili i robienia właśnie
tego, co robił - czyli niczego.
Ja byłam
kilkaset kilometrów za miastem, kilka metrów pod ziemią. Wśród martwych
szczątek, brudnych gród ziemi i pełzającego robactwa. Zamknięta w trumnie razem
z mamą, przez której śmierć wszystko nagle się zmieniło, obróciło o sto
osiemdziesiąt stopni, stawiając przede mną zupełnie wypaczony obraz
rzeczywistości, w którym to moja osoba miała zachowywać się odpowiedzialnie i
dorośle. Mamo, nie byłam - nie jestem - na to jeszcze gotowa!
Nie
wiedziałam, co mam robić i chyba rozpadłabym się na miliardy kawałeczków, gdyby
Lou porządnie się na mnie nie wkurzył i nie wymusił działania.
To on
niemal siłą zaciągnął mnie do samochodu i zawiózł do Harry'ego, desperacko
próbując mi wytłumaczyć, dlaczego mój brat mnie potrzebuje.
- Powinnaś zapisać
go do jakiejś tutejszej szkoły - odezwał się nagle mój przyjaciel, spadając z
chmur i wyciągając mnie z powrotem na powierzchnię; zamrugałam nieprzytomnie,
rozstrojona, przerwał mi w pół wewnętrznego monologu - Ma jeszcze trochę do
przerobienia z zakresu złych doświadczeń szkół średnich.
- Wiem -
miał rację, myślałam o tym wcześniej, ale... nie brałam tego na poważnie. Nie
potrafiłam przestawić się na dorosły, obcy tryb myślenia. Cholera, byłam tylko
kilka lat starsza niż Harry. A teraz zmuszona byłam zajmować się jego osobą,
jego wyżywieniem, jego edukacją... Jak rodzic. Nikt nie przygotował mnie do tej
roli. Dostałam w spadku po mamie nastolatka z samymi problemami i widocznymi
zaburzeniami psychicznymi. Jak ja mam sobie z tym poradzić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz