Rano było
gorzej.
Podnosząc
się z miękkiego materaca czułem każdy mięsień, każde ścięgno, każdą cholerną
komórkę ciała, wyjącą i wijącą się z bólu. Zgrzytałem zębami i zaciskałem
dłonie w pięści, próbując się wyprostować. W głowie czułem otępienie, jakby coś
bardzo ciężkiego ulokowało się za moim czołem i nie miało zamiaru się wyprowadzić,
nigdy.
W pękniętym
wzdłuż małym lusterku, które leżało, zapomniane, pod stertą książek na biurku,
starałem się dostrzec każdy centymetr ciała. Miałem rozciętą płytko wargę i
podpuchnięte oko, ale przynajmniej nie sine. Wzdłuż linii żeber groteskowo
odznaczał się na tle mojej białej skóry potężny siniak, mieniący się wszystkimi
kolorami tęczy. Oba kolana były zdarte do krwi, przedramiona podrapane. Coś
nieznośnie kuło mnie w biodrze, ale nie był to ból nie do zniesienia.
Niewiele
myśląc, wziąłem długopis i na skrawku papieru nabazgrałem drukowanymi literami
w przypływie autoironii: "W poranki takie jak ten łatwo uwierzyć, że świat
jest bezpieczny i obiecujący." A potem, patrząc na świeżo nakreślone
słowa, dodałem jeszcze: "Można sobie wyobrazić, że nie wydarzy się nic, co
zatrułoby atmosferę."
Dokuśtykałem
do drzwi, mnąc karteczkę w dłoniach. Sięgając do klamki przypomniałem sobie, że
od niedawna gościmy w naszych skromnych progach nieletniego, więc przywdziałem
pierwszą lepszą podkoszulkę, żeby nie oglądał ciekawsko wszystkich moich
życiowych blizn. Miał wystarczająco dużo czasu do napatrzenia się wczoraj.
Nie
wiedziałem, która jest godzina, ale nie musiałem się tym dzisiaj przejmować,
chciałem tylko spać. Nialla nie było już u siebie, a w pokoju Gemmy wierciła
się Perrie.
Przypiąłem
karteczkę do Tablicy czerwoną pinezką i wyprostowałem się, wypuszczając głośno
powietrze z płuc, żeby sprawdzić, czy któreś z moich żeber nie zostało mocniej
potraktowane.
- Dzień
dobry - usłyszałem cichy, zachrypnięty głos, który wywołał we mnie dreszcze.
Spojrzałem za siebie, dostrzegając bladą, niewyraźną postać brata Gem,
siedzącego sztywno na kanapie.
- Witaj,
Haroldzie - mruknąłem, odwracając się twarzą do Tablicy.
Wyglądał
jak każdy nastolatek. Niedożywiony, niewyspany, niezdrowo blady i porządnie
niezgrabny. Był tak do bólu przeciętny, że pewnie w ogóle nie zainteresowałby
mnie, gdyby nie zmusił moich mięśni do taszczenia na czwarte piętro tej
ciężkiej, potężnej, dziwnie wyglądającej konstrukcji metalowych elementów,
którą nazywał maszyną do pisania. Wtedy udało mi się spojrzeć na niego inaczej:
dostrzegłem cień ogromnej wrażliwości, która kryła się za jakąś ciemną zasłoną
i pod postacią nieśmiałości i niepewności nie chciała opuszczać tego
siedemnastoletniego ciała.
Dziwne, jak
na wariata powinienem dostrzec to w nim od razu. Ale może sam broniłem się
przed odkrywaniem prawdy w ludziach? Albo widziałem już wystarczająco dużo
przeciętnej, szarej nicości, żeby zauważać te delikatne, kolorowe skry bijące
od duszyczek, które kiedyś mogą dokonać wielkich rzeczy.
Odchrząknął.
Uniosłem brew i odwróciłem się w jego stronę.
- Hmm? -
mruknąłem.
- Nazwałeś
mnie Haroldem - wyjaśnił, bezwiednie gestykulując dłońmi w powietrzu - To
pierwszy raz od... - przytakiwał sobie wolno głową, kiedy mu przerwałem:
-
Nieprawda. Przesłyszałeś się. Nazwałem cię Henrym. Tak masz na imię, prawda? -
perfidnie żartowałem sobie z niego, stosując poczucie humoru, którego uczyłem
się od życia przez długie lata szczenięce: pełna powaga, czysty sarkazm, dobra
ironia; niech jednostka nie wie, że się nią bawisz.
Przez
chwilę wyglądał zabawnie z rozchylonymi wargami, szukając odpowiednich słów, by
grzecznie mi zaprzeczyć, ale ostatecznie się poddał. Stłumiłem westchnienie.
Biedaczek, jeśli będzie taki nieśmiały, nie zajdzie daleko.
- Okej -
zgodził się ostatecznie, nie wiadomo na co.
- Gdzie
jest...?
- Gemma
poszła na wykłady - uprzedził mnie prędko.
Parsknąłem
śmiechem, ruszając do kuchni. Czułem na sobie jego spojrzenie.
- A ty? -
zapytałem, otwierając lodówkę i z rozczarowaniem znajdując w niej jedynie
połowę pomidora, wspomnienie masła i jajko.
- Ja? -
zdziwił się; Jezu, jaki on był rozkoszny.
- Robisz
coś dzisiaj? - ostentacyjnie zamknąłem lodówkę; gdzie się podziało całe
jedzenie?
- Uczę się
do egzaminów.
- Masz na
to jeszcze czas. Poza tym, jestem zdania, że szkoła nie uczy niczego dobrego.
Nie wyniosłem z niej nic, co praktycznie przydałoby mi się w życiu, a ty?
- Ja... -
bąknął coś niewyraźnie i nerwowym gestem przeczesał palcami włosy. Skręcone
końcówki w ogóle się nie układały, ale zdawało się mu to nie przeszkadzać -
Szkoła jest beznadziejna - stwierdził w końcu.
Zaśmiałem
się głośno; Boże, on był taki... typowy. Naprawdę nie potrafiłem określić tego
innym słowem. Szary siedemnastolatek z jakąś dziwną, inspirującą cząstką barwy
karmazynu.
- Genialne
słowa, Russeau - znalazłem wreszcie w połowie opróżnioną puszkę napoju
wyskokowego i pozwoliłem sobie wznieść toast na cześć młodego mistrza - Masz
więcej takich błyskotliwych mantr?
O dziwo,
potraktował moje pytanie całkiem poważnie.
- Sporo.
- Teraz to
się po prostu chwalisz - odstawiłem puszkę w kąt i ruszyłem do pokoju - Idę wyżebrać
u którejś z matek śniadanie, idziesz ze mną?
Zmarszczył
brwi i posłał mi pytające spojrzenie, które ostentacyjnie zignorowałem.
- Idziesz
czy nie?
Genialny rozdział pisz szybko next :),fajnie by było gdyby Harry spotkał jakąś dziewczyne która nie da się Lou :)
OdpowiedzUsuńHej. Zostałaś nominowana do Liebster Award.
OdpowiedzUsuńWięcej informacji:http://blog1djednokierunkowe-diana.blogspot.com/p/blog-page.html
Szukasz odpowiedniej osoby do zrobienia zwiastunu na Twojego bloga?
OdpowiedzUsuńZnajdziesz nas na Wilczych Zwiastunach!
Jeśli umiesz tworzyć zwiastuny i chciałabyś/chciałbyś do nas dołączyć...
Zapraszamy! Nabór otwarty!
wolf-trailers.blogspot.com
~Ulotna.