Od tygodnia
budziła mnie cisza.
Nie było
zwykłego, znajomego rozgardiaszu mamy, szykującej się do pracy. Mieszkanie nie
pachniało ziołową herbatą, nie było słychać stukotu porcelanowej filiżanki
uderzającej o spodeczek nie od kompletu, drzwi nie trzaskały, gdy wychodziła.
Został mi już tylko deszcz i szum wiatru.
Niepewnie
podniosłem się z wysokiego materaca, który od trzech lat służył mi za łóżko.
Stałem przez chwilę, spoglądając niepewnie na zalegające w pokoju stosy ubrań i
świstki papierów zapisane niebieskim i czarnym długopisem. Powinienem był już
dawno zrobić z tym porządek, jeśli chciałem zabrać to ze sobą. Moje notatki,
moje wiersze, sponiewierane przez rzeczywistość, odskakiwały nerwowo, gdy
otwierałem drzwi; słaby podmuch powietrza przenosił je na inne sterty, burząc
mój artystyczny nieporządek.
W łazience
świeciła się jedyna żarówka. Nie zdziwiło mnie to - powinno? Byłem otępiały i
zmęczony, pomimo tego, że nic nie robiłem przez ostatnie kilka dni. Przespałem,
przeleżałem, przemyślałem - i dalej nie byłem w stanie obudzić w sobie uczucia
żalu, pustki, straty, samotności.
Nie
chodziłem do szkoły; miałem nadzieję, że nauczyciele zrozumieją, uczniowie nie
zauważą, a Gemma później wszystko załatwi. Nie chciałem się tam pokazywać i
czuć na sobie tysiąca spojrzeń, z których każde oczekiwałoby ode mnie, że za
moment się rozpłaczę, poddam i ucieknę, łkając cicho imię mojej mamy. Skoro i
tak miałem się stąd wynieść, równie dobrze mogłem zostawić wszystko za sobą od
razu, nie rozczulać się i oderwać od zabijającej mnie rutyny - płynnie przejść
w inną, nową fazę, nazywaną mądrze przez psychologów szokiem.
Miałem
nadzieję, że to było to. Czułbym się lepiej, wiedząc, że nie jestem niezdolny do prawdziwych emocji, a po prostu
za bardzo wrażliwy, by znieść niektóre rzeczy.
- Harold!
Wpadłem na
starszą siostrę, nie do końca odnajdując się jeszcze na jawie. Sen był lepszy,
byłem w nim motylem.
Włosy Gemmy
połaskotały moje ramiona, klatkę piersiową, plecy, policzki - były wszędzie.
Jej chłodne dłonie trzymały mnie chwilę w mocnym uścisku, pozwalając poudawać i
wchłonąć trochę miłości. Posiadanie siostry okazało się być całkiem świetną
sprawą.
- Dzień
dobry - mruknąłem, gdy już pozwoliła mi normalnie oddychać. Byłem zaspany, a
mój głos nie brzmiał całkiem normalnie, ze względu na kilkudniowe milczenie -
Dobrze cię widzieć - dodałem jeszcze, dopinając formalności.
Uśmiechnęła
się szeroko i zmierzyła mnie spojrzeniem, jakby nie mogła uwierzyć, że naprawdę
przed nią stoję. Wykorzystałem sytuację i zrobiłem to samo.
Gemma
zawsze nosiła się oryginalnie, ale dzisiaj wyglądała niepokojąco zwyczajnie. W
czarnych spodniach, czarnych skarpetkach, czarnym, dużym swetrze. Była blada, a
jej niebieskie włosy tylko dodatkowo to podkreślały. Nie umalowała się, co
pozwoliło mi dostrzec cienie pod jej oczami i opuchliznę, jak po długim,
oczyszczającym płaczu. Moja siostra nie widziała się z mamą od czasu, gdy
wyjechała na studia - czyli od trzech lat. Nie miała możliwości się z nią
pożegnać, przeprosić albo jeszcze o coś zapytać; mogła tylko słyszeć jej głos w
słuchawce. Ale to był jej wybór, ich obu. Nie zdawały sobie sprawy, że śmierć
zabierze im możliwość naprawienia skomplikowanej relacji i ocieplenia
wychłodzonych stosunków.
- Jak się
trzymasz? - zapytała, a ja wzruszyłem ramionami, nie mogąc jej jeszcze nic powiedzieć.
Czuję pustkę, Gemma, przepraszam, ale
śmierć mamy nie robi na mnie żadnego wrażenia, myślisz, że jestem bezduszny? -
krzyczałem w swojej głowie, ale jedyne, co byłem w stanie powiedzieć to:
- Wcześnie
przyjechałaś - nie chciałem, żeby to brzmiało jak wyrzut, ale chyba mi się nie
udało, bo skrzywiła się nieznacznie.
- Mam
jeszcze trochę formalności do załatwienia odnośnie pogrzebu i... ciebie - wytłumaczyła,
ciągnąc mnie za dłoń do kuchni - Rozumiesz, jako jej pełnoletnie dziecko.
Usadziła
mnie przy drewnianym stole, zachowując się zupełnie swobodnie; jakby lata wcale
nie mijały i jakby mieszkała tutaj od zawsze. Jakby nic się nie zmieniło. Przez
chwilę nawet pozwoliłem sobie zobaczyć to oczami wyobraźni: mnie, śmiejącego
się szczerze z jakiegoś jej kiepskiego dowcipu, mamę, która przeglądała
pospiesznie poranną prasę i mrugającą do mnie porozumiewawczo Gemmę, parzącą
mocną, czarną kawę. Scenka rodzajowa z gatunku tych, którymi lubią karmić nas
reżyserowie na początku kiepskich filmów, pokazująca fantastyczną sytuację
rodzinną, jaka powinna występować w każdym domu. Wszyscy byliśmy w mojej wizji
o kilka lat młodsi, ja miałem dłuższe włosy, mama mniej zmarszczek, a Gemma
była jeszcze blondynką. I wszystko było normalnie.
Nie było. A
świadczył o tym chociażby fakt, że właśnie wtedy do kuchni wmaszerował nieznany
mi chłopak, boso, w moim szlafroku. Chyba właśnie skończył brać prysznic; krople wody powoli spływały po
jego ciemnych włosach, sprawiając, że kosmyki zabawnie wyglądały, przylegając
gładko do jego czaszki. Kilka przykleiło się do czoła, zasłaniając oczy i
zahaczając o długie rzęsy. Odgarnął je niecierpliwym gestem. Wytrzeszczyłem
oczy, podczas gdy on ledwie zaszczycił mnie spojrzeniem, a potem przeniósł
wzrok na Gemmę, mocującą się z zepsutą lodówką.
- Jestem
głodny - zakomunikował dobitnie, odsuwając ruchem dłoni moją siostrę i samemu
łapczywie zaciskając palce na drzwiczkach niesfornego mebla kuchennego. Pociągnął
do siebie, ale nic się nie wydarzyło. Pociągnął jeszcze raz, ale lodówka ledwo
drgnęła, nawet nie racząc się uchylić. Spróbował trzeci raz, jęknął krótko,
wkładając w ruch jeszcze więcej siły i w końcu mogłem zobaczyć jak na jego
twarzy pojawia się nikły uśmiech triumfatora, gdy lodówka z głośnym stukotem
raczyła pokazać mu swoją zawartość.
Mogłem
powiedzieć, że najpierw trzeba docisnąć, a potem pociągnąć trochę na lewo, żeby
urządzenie nie sprawiało kłopotu, ale czułem się zbyt zajęty analizowaniem
własnych emocji. Ogarniała mnie obcość
i bezsensowność, inna niż w trakcie tych kilku dni, nie związana z
samotnością, ale raczej z jej brakiem. Czułem się nieswojo we własnym domu.
Obserwowany. Mój porządek został zakłócony, rytuały kilku dni zaburzone.
Gemma
uniosła brew, gdy chłopak pochylił się, przeglądając zawartość kolejnych półek.
Wreszcie szturchnęła go w ramię, używając całej siły swoich mięśni, ale on
jedynie lekko się zachwiał i tylko odwrócił twarz w jej stronę.
- Zjeżdżaj
stąd - zbeształa go - Przebierz się, nie jesteś u siebie. Zrobię ci śniadanie -
dodała, wzdychając ciężko, gdy zauważyła, że jej rozkazy nie robią na nim
żadnego wrażenia - A poza tym, to jest Harry, mój brat - odwróciła się w moim
kierunku, wskazując zamaszystym gestem moją skromną osobę. Poczułem się
dziwnie, całą siłą woli walczyłem z mimowolnym rumieńcem, pojawiającym się na
moich policzkach zawsze w nieodpowiednim momencie.
- Hej -
bąknąłem, odwracając wzrok, gdy chłopak wyprostował się, nonszalancko poprawił
pasek mojego szlafroka i raczył zatrzymać na mnie spojrzenie dłużej niż
sekundę.
- Harry, to
jest Louis.
Tylko
kiwnął wolno w moją stronę głową, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku łazienki.
Gemma odprowadzała go wzrokiem i odczekała jeszcze chwilę, gdy zniknął w
korytarzu, aż usłyszy trzask zamykanych drzwi. Wtedy pochyliła się do mnie nad
stołem i oświadczyła konspiracyjnym szeptem:
- Jest po
prostu zirytowany, bo nie pozwoliłam mu się wyspać - uśmiechała się łobuzersko
- Ale jest wspaniały. Polubisz go. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że
trochę pożyczył sobie twojego mieszkania? Nie miał okazji wykąpać się u nas,
Perrie zużyła całą ciepłą wodę.
- To twój
chłopak? - zapytałem zamiast udzielenia jej odpowiedzi, rejestrując jeszcze tylko,
że nie znam żadnej Perrie.
Roześmiała
się głośno, radośnie, prawdziwie. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu, jak
podejrzewałem. Już niemal zapomniałem, jak ładnie się śmiała.
- Nie -
pokręciła głową, jednocześnie zaczynając przygotowywać posiłek - Jest moim najlepszym
przyjacielem. Leniwym, gburowatym, sarkastycznym, ale... prawdziwym. Wiesz, jak
to jest, prawda? - zerknęła na mnie przez ramię.
Nie
wiedziałem. Kiedyś miałem przyjaciół, ale okazało się, że na dłuższą metę się
do tego nie nadaję. Miałem za dużo spraw, które chciałem załatwiać w
samotności, za dużo problemów, nad którymi sam chciałem rozmyślać, żeby dojść
do własnych, nieskażonych niczym konkluzji. Byłem dziwnym dzieckiem, odstawałem
od reszty. Według nowożytnej, popularnej kultury nie było w tym nic złego, ale
ja czułem się... gorszy. I żaden bzdurny familijny film nie dał rady przekonać
mnie, że inność jest wyjątkowa i niesamowita. Zwyczajność jest lepsza; szarość
jest lepsza. Bo jest nijaka - bezpieczna.
Zjedliśmy
śniadanie we trójkę, w ciszy, a potem Gemma musiała gdzieś wyskoczyć, Louis
musiał coś załatwić, a ja zostałem sam z prośbą, bym spakował wszystkie
swoje i posegregował drobiazgi mamy na
te, które są cenne i te, które możemy oddać biednym.
- Pomogę
ci, kiedy tylko wrócę - zapewniła mnie siostra i zawahała się chwilę, ostatecznie
decydując się na krótki całus w środek mojego czoła. Nie było to łatwe, wspięła
się na palce, a ja musiałem się trochę groteskowo przygarbić, więc wyglądało to
bardzo teatralnie i sprawiło, że poczułem się niezręcznie. Louis obserwował nas
z dłońmi wetkniętymi w kieszenie szarej kurtki, opierając się o ścianę.
Pogrzeb
miał się odbyć jutro - kolejne jutro, którego nadejścia desperacko próbowałem uniknąć
- i uświadomiłem to sobie dopiero w momencie, gdy stanąłem na środku jej pokoju
i spojrzałem na stertę książek przy łóżku, otwartą na oścież szafę i pustą
filiżankę po herbacie na parapecie, tuż obok pustej popielniczki. Mama nie
paliła od kilku lat, ale upierała się, że to cudeńko jest zbyt wyjątkowe, by się go pozbywać. Dlatego
postanowiłem je wyrzucić.
Nie
wiedziałem, od czego zacząć, a kiedy już odważyłem się wysunąć jedną z szuflad,
nie wiedziałem, czego powinienem się pozbyć, a co mógłbym - chciałbym - zostawić.
Byłoby lepiej, gdyby Gemma nie poprosiła mnie o przeglądanie tego. Miałem za
dużo wspomnień związanych z każdym elementem tego pomieszczenia, z każdą
pojedynczą figurką, z każdym przedmiotem. Byłem pewny, że moja siostra, od
kilku lat tutaj niezaglądająca, lepiej by sobie poradziła, bo byłaby wyzbyta
wszelkich sentymentów. Nareszcie, pojawiły się we mnie uczucia. Każdy zakamarek
pachniał jej uśmiechem i zmęczeniem.
Zostawiłem
szufladę otwartą i wyprostowałem się, przeczesując nerwowo włosy. I co teraz?, pomyślałem głupio. Nie
wiedziałem. Nie chciałem. Nie mogłem. Wyszedłem.
Zamknąłem
za sobą drzwi kopniakiem i postanowiłem, że nigdy już tam nie wejdę. Zamknąłem
się w pokoju i zacząłem bardzo wolno, spokojnie, z namaszczeniem, pakować swoje
pseudopisarskie notatki, szkice i wiersze skreślone na skrawkach. Później
zapakowałem starą maszynę do pisania w specjalne, ciężkie pudło, gdzie moja
przyjaciółka była bezpieczna.
Byłem
siedemnastoletnim tchórzem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz