Miałem
jeden z tych snów, po których człowiek budzi się mokry i nakręcony. Nie wiedziałem,
skąd nagle wzięły się w mojej podświadomości dłonie dotykające mojego ciała,
setki oczu patrzące na mnie wymownie i usta, szepczące mi przekleństwa. Boże,
nawet nie wiedziałem, że znam tyle sprośnych snów.
Nie
pamiętałem dokładnie jego treści, wiedziałem jedynie, że był to czysty erotyk
obfity w swej okazałości i przejmujący mnie do bólu.
Podniosłem
się z kanapy, usiłując opanować drżenie serca i dręcząco pulsujące podbrzusze.
Wstałem, ciągnąc za sobą koc, którym otuliłem się szczelnie, nie chcąc kląć
głośno z powodu panującego zimna. Podszedłem do brudnego okna z konsternacją
stwierdzając, że Londyn także zaczyna powoli się budzić.
Czwarta
rano. Nie wiedziałem, że miasto wstaje o czwartej rano.
Nie było
mowy o słońcu, ale świt powoli wkradał się już do domów i mieszkań, zapewniając
widoczność na tyle dobrą, że byłem w stanie odnaleźć porzuconą na kanapie bluzę
z kapturem, którą pospiesznie założyłem na przepocony podkoszulek, a później
rzuciłem się do kąta, gdzie zostawiłem swoją maszynę i torbę. Na dnie schowane
były dwie teczki; czarna zawierała puste, białe kartki, czekające na zapisanie,
druga, niebieska, pełna była świstków, fragmentów, moich filozoficznych wywodów
i pojedynczych myśli, zapisanych odręcznie lub zanotowanych w przypływie
natchnienia.
Starałem
się jak najciszej przesunąć maszynę do okna, gdzie postawiłem ją na niskim parapecie,
a sam usiadłem przed nią, opierając się bokiem o ścianę. Wyjąłem jedną kartkę z
czarnej teczki i postanowiłem jak najlepiej wykorzystać dzisiejszy sen. Bałem
się tak silnych emocji, dlatego musiałem przetworzyć je w coś, co mógłbym
później przeanalizować, spojrzeć z dystansu i zastanowić się nad sensem. Nie
wątpiłem w to, że sny mają sens; że próbują nam ułatwić życie, chcąc przekazać
coś istotnego, co normalnie możemy pomijać.
Nie, wydaje
mi się, że mój sen nie chciał przekazywać mi niczego dosłownie - Harry, potrzebujesz
porządnego... Kurczę, nawet gdy o tym myślałem, czułem, że się rumienię.
Usiadłem wygodnie i zacząłem spokojnie wystukiwać chaos moich myśli, próbując ubrać
je w ładne zdania, niekoniecznie spójne i logiczne, ale w całej swojej
okazałości prawdziwe, szczere, już przeżyte i jednocześnie czekające na
powołanie do życia.
I tak
spędziłem kolejne dwie godziny, pisząc i myśląc, co zawsze pomagało mi się uspokoić.
Nie to, żebym był jakimś nadpobudliwym dzieciakiem. Wszystkie emocje
kumulowałem w sobie i bardzo rzadko pozwalałem im opuścić wnętrze. Nieważne czy
były to huragany czy przejściowe deszcze, ja się po prostu nie uzewnętrzniałem
i było mi z tym dobrze.
Obudziło
mnie jednostajne uderzanie kropel o parapet gdzieś niedaleko mojego położenia.
Kiedy już udręczyłem swój umysł wyrzucając z niego wszystko, co przeszkadzało
mi w normalnym funkcjonowaniu, wróciłem na kanapę, gdzie bezpiecznie zwinąłem
się w kłębek i schowałem przed światem.
Powoli
otworzyłem jedno oko, rejestrując półmrok panujący w pomieszczeniu. Maleńki
stary telewizor z groteskowo wykręconą anteną ustawioną na jego czubku
pokazywał bezgłośne, kolorowe obrazy. Przede mną na podłodze stało wiadro do
połowy puste, gdzie rytmicznie zatrzymywały się krople spadające z
przerdzewiałej rury na suficie. Uważnie prześledziłem ich drogę, otwierając
również drugą powiekę i przyglądając się przez chwilę jak tworzą się na rudawej
powierzchni, a potem niechętnie odrywają się i mieszają z tłumem innych. To
było takie życiowe.
Obok mnie
na okropnym, ciemnozielonym fotelu, którego wczoraj nie widziałem, siedział po turecku
Niall i brzdąkał coś na gitarze - Anabelle. Patrzyłem na niego spod
przymkniętych powiek, żeby moja gwałtowna pobudka nie zniweczyła jego planów
współgrania z równym rytmem spadających kropel. Obserwowałem, jak próbuje się dostroić
do monotonni stukotu wody, jak cicho naciska struny, tworząc muzykę. Jak
marszczy brwi w skupieniu, kiedy zastanawia się o sekundę za długo, który akord
zagrać, a potem krzywi się, jeśli akurat wybrał zły. Nucił coś cicho,
wyłapywałem jedynie pojedyncze słowa, ale i tak nie byłem w stanie złożyć z
nich niczego sensownego. Wreszcie dotknął strun trochę mocniej, akcentując
ostatni akord i z ciężkim westchnieniem odsunął dłoń od gryfu. Podniósł wzrok i
spojrzał prosto na mnie, zaczerwieniłem się po uszy.
- Cześć -
przywitał się - Mam nadzieję, że to nie ja cię obudziłem.
- Cześć - odpowiedziałem
i odchrząknąłem od razu; mój głos brzmiał z rana zabawnie. Jak papier ścierny
albo skrzypiąca pozytywka.
- Gemma
pognała na zajęcia jakieś pół godziny temu - poinformował mnie, podnosząc się z
fotela - Nie chciała cię budzić, ale za to chętnie obudziła mnie - rzucił mi
szeroki uśmiech przez ramię; podniosłem się do pozycji siedzącej - żebym
zainstalował się w mieszkaniu jako twoja niańka.
Coś
trzasnęło w pokoju mojej siostry; zmarszczyłem brwi i skierowałem spojrzenie na
białe drzwi.
- Co...?
- A - Niall
oparł ostrożnie gitarę o ścianę i ruszył do kuchni - To tylko Perrie - otworzył
jedną z szafek i zaczął czegoś w niej szukać - Wróciła niedawno z pracy. Miewa
często bardzo niespokojne sny - gestykulował zawzięcie dłońmi, chcąc uzmysłowić
mi powagę tego problemu - Rzuca się po całym pomieszczeniu, a potem liczy
siniaki. Jesteś głodny?
Perrie?
Dziewczyna od żółtych kartek na Tablicy.
- N-nie -
odpowiedziałem, obserwując go zza oparcia kanapy. Kuchenny stół był już zastawiony
pustymi kubkami i talerzykami, na których pozostały jedynie okruszki - Ty już
jadłeś?
-
Przed-pierwsze śniadanie - tak.
Zmarszczyłem
brwi, ale Niall pozostawił tę odpowiedź dla moich prywatnych rozmyślań. Wyjął
pudełko płatków śniadaniowych, ale nie znalazł mleka w lodówce, więc wsypał
suche do miseczki, dorzucił do nich dwie łyżeczki cukru i usiadł, zadowolony,
przy stole przodem do mnie, oblizując wargi. Patrzyłem przez chwilę jak cieszą
go czekoladowe płatki z cukrem, a potem zapytałem:
- Kim jest
Perrie?
- Masz na
myśli - przełknął - Kim jest jako człowiek, czy kim jest z zawodu?
- Oba -
odpowiedziałem pewnie.
Pokiwał
głową, biorąc do ust kolejną łyżkę, na której usadowiła się wygodnie bardzo wyraźna
grudka cukru. Przełknął ją spokojnie, chociaż mnie pewnie taka ilość słodyczy
wprowadziłaby do grobu. Nie przepadałem za słodkościami, nawet czekoladę
wybierałem gorzką.
- Perrie to
fantastyczna dziewczyna, chociaż tak naprawdę niewielu facetów to zauważa. Jest
piękna, piecze rzadko, ale robi najlepsze ciasteczka orzechowe, jakie
kiedykolwiek będziesz miał możliwość spróbować. Już teraz powinieneś zacząć błagać
anioła stróża, żeby zorganizował jej dla ciebie trochę czasu. Zna się z Gemmą
od pierwszego dnia studiów, chociaż sama nie studiuje. Wyrzucili ją z wydziału
tanecznego, kiedy odnowiła jej się kontuzja kolana i okazało się, że w
"Jeziorze Łabędzim" nie będzie mogła zagrać nawet jeziora... Jest z
daleka... Kurczę - niemal zachłysnął się połykanym śniadaniem - zawsze
zapominam nazwę tej miejscowości, ale wiem, że brzmi jakoś zabawnie. Jakoś na
"s", chyba. Nieważne. Perrie ma więc za sobą niecały rok studiów.
Wakacje spędziła z rodzicami, rehabilitując swoje kolano, ale z dniem
pierwszych zajęć na uczelni wróciła do nas. Kocha swoich staruszków, a oni
kochają ją, ale nie pozwoliliby jej tańczyć, bo, no wiesz - machnął łyżką w
moim kierunku, rysując w powietrzu jakieś dziwne znaki - rzadko który rodzic
uważa, że taniec jest dobrym sposobem na życie i po drugie, kontuzja była...
jest poważna i istnieje prawdopodobieństwo, że Perrie po kilku nieudanych
próbach może skończyć o kulach, na wózku albo jakoś tak, równie okropnie -
umilkł na chwilę, z ubolewaniem patrząc na prawie pustą miseczkę - Ale ona jest
uparta. Chce tańczyć, więc postanowiła, że będzie to robić - wzruszył ramionami
- Oczywiście o studiach nie było już mowy, poza tym tam dwie trzecie zajęć to
balet, który naprawdę obciąża kolana. Dlatego zrezygnowała z nich bez żalu i
teraz biega, kiedy tylko może na castingi do różnego rodzaju musicali, ale jak na
razie jej jedynym sukcesem była czterominutowa rola drzewa. Wszyscy byliśmy na
tym przedstawieniu dwukrotnie i zgodnie stwierdziliśmy, że była wspaniałym
drzewem.
- Więc
pracuje w teatrze...
- Nie -
pokręcił szybko głową, z głuchym brzdękiem odkładając łyżkę do pustej miseczki
- Jest tancerką w nocnym klubie - już otwierałem usta, żeby o coś zapytać, ale
przeszkodził mi, dodając szybko - Nie jest to tego rodzaju miejsce, jak sobie
właśnie wyobrażasz. Nie wszystkie nocne kluby pełne są nagich kobiet, wijących
się po metalowych konstrukcjach i takich tam. Perrie jest tancerką - podkreślił
- I tańczy. Nie rozbiera się, czasami nosi kuse stroje i pawie pióra na głowie,
ale mówi, że to ją bawi. Poza tym, ma ładne ciało, więc nie ma potrzeby się go wstydzić,
czego zresztą nigdy nie robiła.
- Dlaczego
rozmawiasz z młodym o ciele mojej... - chrząknięcie - Perrie?
Podskoczyłem
na swoim miejscu, otwierając szeroko oczy.
Wysoki,
ciemny chłopak zamykał cicho drzwi, jednocześnie odkładając sportową torbę pod
ścianę. Miał na sobie wygodne, znoszone buty i równie wysłużoną kurtkę ze skóry
na ramionach ozdobioną ćwiekami. Miał ciemne oczy i długie rzęsy, krótką brodę,
czarne, nastroszone włosy. W jego ruchach była jakaś taka leniwa gracja,
charakterystyczna tylko dla ludzi, którzy wiedzą, że dobrze wyglądają, ale
wcale się tym nie przejmują.
- Zayn, to
jest Harry. Harry - Zayn - dokonał prezentacji Niall.
- Miło mi -
chłopak podszedł do mojej kanapy i wyciągnął do mnie dłoń. Uścisnąłem ją
niepewnie - Hej, całkiem podobny do Gemmy - zauważył z uśmiechem, zwracając się
do Nialla, na co ten tylko pokiwał głową - czy jest...?
- Śpi -
odpowiedział blondyn.
Zayn
podszedł do Tablicy i dyskretnie sprawdził zawartość żółtej notatki, omijając
całą resztę, jakby w ogóle go nie interesowała.
- Pójdę...
- Daj jej spać
- bąknął ze swojego miejsca Niall - Niedawno zasnęła. Zostawała dzisiaj po
godzinach.
- Nie będę
przecież... - mamrotał do siebie, przechodząc przez mieszkanie. Cicho otworzył
drzwi do pokoju Gemmy i wślizgnął się do środka.
- To był
Zayn - poinformował mnie ponownie Niall, przewracając oczami - Skrada się jak
kot, jest czujny jak kot i kiedy chce, dokładnie tak jak kot, potrafi człowieka
boleśnie podrapać. Zazwyczaj także nie słucha. Jak kot - dodał jeszcze, gdybym
nie do końca złapał podsyłaną aluzję. Podniósł się żwawo ze swojego miejsca,
złapał w dłonie tyle brudnych naczyń, ile mógł i odstawił je do zlewu,
ignorując spadające na każdy milimetr kuchni okruszki - Zbieraj się, mały. Louis
dzisiaj sprząta kuchnię, a ja czuję, że miasto mnie potrzebuje.
- Co? -
zmarszczyłem brwi.
- Ubierz
się - polecił mi - Idziemy pokazać stolicy, czym jest dobra muzyka - złapał Anabelle
i ruszył do swojego pokoju - Aha - zatrzymał się tuż przed drzwiami - I może
zrób sobie jeszcze jakąś kanapkę na drogę, okej? Gemma zabiłaby mnie, gdybyś
zemdlał na ulicy i rozciął sobie łuk brwiowy albo coś równie potrzebnego do
wytworzenia estetycznej wizji człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz