Nie
zabraliśmy wiele. Bardzo dobrze.
Pogrzeb nie
trwał długo. Bardzo dobrze.
Nie było
wielu osób. Bardzo dobrze. Gemma zdołała mnie ochronić przed większością
zgromadzonych, wymuszając na wszystkich milczenie i zgadzając się jedynie na
zdawkowe kondolencje. Mocno padało; Louis ukrywał się pod parasolem kilka
kroków od grupki nas, żałobników. Mama została pochowana pod wielkim dębem,
bardzo mi się podobał.
Mokłem,
wystając nieco poza obręb parasola, który kurczowo trzymała w dłoniach moja
siostra. Patrzyłem przeszklonymi oczami na trumnę, nie chcąc pochwycić
niczyjego spojrzenia. Nie płakałem, tylko stałem i patrzyłem, żałując, że
wszystko teraz musi się zmienić. Przepraszam, mamo, że nie zdążyłem jeszcze właściwie
zatęsknić za tobą, a jedynie za porządkiem w moim życiu, jaki dzięki tobie
panował. Czułem się z tym dziwnie, przysięgam. Jakbym był chory umysłowo i nie
do końca rozumiał, co właściwie się wydarzyło podczas tych kilku dni. Jakby
mama dla mnie nie umarła, jakby Gemma się nie zjawiła, jakbym nie zmieniał
miejsca zamieszkania i mojej znienawidzonej szkoły. Myślę, że mój umysł celowo
wszystko to wypierał, żeby nie pozwolić mi popaść w panikę, która mogłaby sprawić,
że zacznę zachowywać się jak nieznośny dzieciak, co mi nie pomoże, a tylko
dodatkowo rozreguluje Gemmę.
Ona akurat
trzymała się kiepsko. Niebieskie włosy spięła przed wyjściem z mieszkania w
wysoki kucyk, żeby nic jej nie przeszkadzało. Założyła czarną sukienkę do
kolan, która swoim krojem i kolorem dodawała jej lat. Ale była w niej jakaś
niekształtna, jakby jej ciało uparcie walczyło z tkaniną, nie chcąc się w niej ułożyć.
Na nogach miała wysokie buty, ciężkie. I płaszcz na ramionach, rozpięty, bo z
emocji było jej za ciepło. Nie umalowała się. Na nadgarstku nosiła delikatną,
srebrną bransoletę. Wyglądała bardzo ponuro.
Trzymałem
jej dłoń w swoich przez cały czas uroczystości, dodając otuchy nam obojgu,
chociaż tylko ona pozwoliła sobie na łzy. Nie płakała ładnie; puchły jej oczy,
policzki i czoło stawało się czerwone, nad brwiami pojawiała się bruzda, a w
kącikach głębokie zmarszczki, ale przez to ja czułem się lepiej. Byłem
szczęśliwy, że chociaż jedno z nas jest w stanie opłakiwać naszą mamę. Miałem nadzieję,
że nie udaje.
Trumna
stęknęła cicho, lądując w grobie; posypała się ziemia, zaszeleściły kwiaty,
syknęły płomienie zapałek i rozświetliły nas małe znicze. Mogliśmy jechać do...
nie, nie do domu. Nie miałem już domu. Było tylko mieszkanie Gemmy i Louisa
gdzieś daleko przede mną, na obrzeżach Londynu. W czynszowej kamienicy w
gorszej dzielnicy, ale przynajmniej już nie samotnie. Nie byłem jeszcze pewien
czy rzeczywiście jest to plus.
- Zabrałeś
kawałek ściany ze swojego mieszkania? - stękał Louis, wchodząc na czwarte,
ostatnie piętro.
- Zabrałem
maszynę pisarską... - wymamrotałem niepewnie, marszcząc brwi, bo zawsze
wydawała mi się wyjątkowo lekka.
- Taszczę
to pudło na czwarte piętro - spojrzał na mnie z niedowierzaniem - A ty chcesz
mi powiedzieć, że to jakaś tam, stara, niedziałająca maszyna pisarska?
- Działa -
mruknąłem cicho - Po prostu "o" i "s" się w niej zacina, a
"p" podskakuje.
- To -
jęknął, stawiając pudło pod drzwiami mieszkania - było pytanie retoryczne.
Wyprostował
się, rozluźniając ramiona i zaczął przeszukiwać kieszenie dżinsów, by znaleźć klucze. Zauważyłem, że jego ciało pozbawione
jest okropnego nawyku garbienia się, który u mnie był stałym elementem
wyposażenia. Miałem wrażenie, że mój kręgosłup nie pozwoliłby mi wyprostować
się do końca, prezentując piękną linię pleców. Ale i tak, nawet trochę się
garbiąc, byłem kilka centymetrów wyższy niż o.
- Na co się
tak gapisz, Harvey? - usłyszałem i dopiero wtedy zorientowałem się, że rzeczywiście
natrętnie go obserwuję. Spuściłem szybko wzrok, chwiejąc się niepewnie na
nogach.
- Jestem
Ha... - chciałem go poprawić, ale przerwał mi, otwierając szeroko drzwi i zmęczonym
gestem zapraszając mnie do środka.
- Oto
jesteśmy - zaanonsował. Minąłem go bez słowa, celowo nawet nie spoglądając w
jego kierunku. Usłyszałem, że mamrocze coś za moimi plecami, a potem z ciężkim
westchnieniem, znów dzielnie łapie w dłonie moją maszynę do pisania i wciąga ją
do środka, odstawiając najszybciej jak może.
Wysoki
sufit i duże okno na wprost wejścia, składające się z kilkudziesięciu kolorowych
szyb. Niczym nieoddzielona przestrzeń kuchenna i kąt salonowy sprawiały, że
mieszkanie wydawało się duże. Ściany były z cegły; jedynie okienna został
pokryta białą farbą. Szary parkiet lśnił matowo w bladym świetle londyńskiego
słońca, chowającego się za grubą warstwą chmur. Ciemny sufit zasłaniały niejako
zardzewiałe, rude i gdzieniegdzie srebrzyste jeszcze rury różnej grubości i o
różnej strukturze, nie wiedziałem, dokąd zmierzały. Po między nimi
gdzieniegdzie wisiały jakieś lampki, kawałki kolorowych sznurków, a wysoko,
gdzie nie sięgały już ludzkie dłonie, poruszana jakimś niewyczuwalnym powiewem
wiatru, majaczyła czerwona podkoszulka. Lampy, na które składały się trzy
żarówki różnego typu, zawieszone były nisko na kablach tak, że prawie o jedną
zahaczyłem.
Sporą część
przestrzeni zajmowała długa, brązowa kanapa, na przeciwko której umieszczony
był niewielki telewizor, stojący na trzech oponach i podłużnej, metalowej
płycie. Nad nim wisiała majestatycznie chorągiewka jakiegoś piłkarskiego klubu,
a po obu jego stronach stały różnej wielkości, koloru i kształtu regały, niemal
całkowicie zapełnione książkami i jakimiś dziwnymi świstkami papieru czy
bibelotami. Kuchnia składała się z kilku drewnianych blatów, z czego jeden nie
miał klamki, drugi szuflady, a trzeci przechylał się trochę na prawo. Lodówka
była niemal w całości zasłonięta różnego rodzaju naklejkami w tym na przykład
zielonym trójkątem z napisem "Wolny Tybet" i czarną, odręcznie
skreśloną literką "A" na czerwonym tle. Stół ustawiony był przy
ścianie, wyglądał na taki, który spokojnie mógł kiedyś stać w komnatach Ludwika
XIV. Obok niego cztery krzesełka różnego typu i wysokości wyglądały zabawnie,
jak niesforne dzieciaki, które próbują zamęczyć surowego rodzica. Na stole stał
kaktus, zasadzony w kubku z napisem "I love NY", a na ścianie
zawieszone było kilka zdjęć różnego formatu różnych osób w różnych ramkach. W
cienkiej, fioletowej rozpoznałem uśmiechnięte oczy mojej siostry.
- Zazwyczaj
nie zamykamy drzwi, bo ktoś zawsze jest w mieszkaniu - odezwał się Louis,
zdejmując kurtkę i chyba odruchowo zrzucając buty - chyba, że zostawiamy
Nialla, wtedy jak najbardziej mieszkanie musi być zakluczone, bo ten głupek nie
usłyszałby, gdyby złodziej wszedł i wyniósł lodówkę - boso skierował się do
kuchni, po drodze uderzając w trzy pary drzwi: - Mój pokój, łazienka, pokój
twojej siostry - poinformował mnie, a potem wskazał na drugą stronę mieszkania
- Na wprost pokój Nialla, a we wnęce wyjście na dach. Dozorca nie dał nam do
niego kluczy, ale jakoś udało nam się je sobie przywłaszczyć - wzruszył
ramionami.
Stojąc na
środku, spojrzałem kolejno na cztery pary białych drzwi: pierwsze z narysowanym
krzywo dużym, czarnym iksem; drugie z tabliczką "No smoking", trzecie
z wyrysowanym zawiłymi liniami niewielkim, czarnym ptakiem w locie i czwarte,
po drugiej stronie, całkowicie puste.
Położyłem torbę
tuż obok siebie. Schowałem dłonie w kieszeniach i zakołysałem się na piętach,
ciągle oglądając pomieszczenie, gdy drzwi wejściowe otworzyły się i pojawiła
się w nich Gemma z bukietem kwiatów.
- Co tak
stoisz? - zmierzyła mnie spojrzeniem, wchodząc do środka i nogą zatrzaskując
drzwi - Lou ci wszystko wyjaśnił? Poznałeś Nialla? - nie zdążyłem odpowiedzieć
- Spotkałam na dole Marylou, właśnie odmówiła trzecich zaręczyn w tym miesiącu
i dała mi w prezencie kwiaty, ładne, prawda?
Zorientowałem
się, że wcale nie mówi do mnie, gdy Lou mruknął w kuchni niewyraźne
"Yhym", zajmując się akurat chowaniem w szafkach tego, co zabraliśmy
z mojego domu.
- Gdzie
Niall? Niall! - Gemma zwinęła w dłoniach kwiaty i ruszyła do białych drzwi,
głośno waląc w nie pięściami - Niall!
Osobie po
drugiej stronie chwilę zajęło zorientowanie się w sytuacji, a kiedy już
opuściła swój pokój, wydawało mi się, że jest nie mniej zaskoczona widokiem
kogokolwiek i zdezorientowana całą sytuacją niż ja.
Niall był
blondynem o jasnej cerze i niebieskich oczach, wysokim, leniwym i niedbałym. A
przy tym był kimś, o kim śmiało można powiedzieć, że jest twoim najlepszym
przyjacielem, akceptuje cię mimo wszystko i skoczy za tobą w ogień, chociaż
znasz go dopiero kilka minut. Lubił kontakty międzyludzkie, był bardzo
bezpośredni i szczery, a przy tym miał poczucie humoru, ale nie przesadnie
wulgarne, co zdarzało się często u osób niewstydzących się mówić wszystkiego.
Gemma przedstawiła nas sobie; posłał mi szeroki uśmiech, przytulił do siebie na
krótko, jakbyśmy znali się całe życie, stwierdził, że jestem podobny do siostry
i że to fajnie, że z nimi zamieszkam.
Nie byłem
przyzwyczajony do tego rodzaju powitań i entuzjazmu na twarzach obcych.
- I oto
całe nasze królestwo - uśmiechnęła się ciepło, pocieszająco - Nie jest może
wyjątkowo zadbane czy... nowe, ale sprzątamy i nie hodujemy karaluchów, więc da
się tutaj przeżyć.
Czekała, aż
jakoś to skomentuję, ale nie byłem w stanie powiedzieć niczego, co byłoby
akurat w tej chwili właściwe. Siostra patrzyła na mnie z politowaniem, a
uśmiechnięty Niall wciąż stał obok, bujając się beztrosko na piętach.
- Z czasem
do wszystkiego się przyzwyczaisz - zapewniła mnie, a chłopak przytaknął.
- Gem -
jęknął Louis z kuchni - Jeszcze Tablica.
- Ach, tak
- westchnęła i bukietem kwiatów wskazała na ścianę po swojej lewej. Wisiała na
niej mocno zużyta korkowa tablica z gatunku tych, które widuje się w szkole.
Doczepione były do niej różne wiadomości, jak na tablicy ogłoszeń, ale chyba
znajdowało się tam także coś w rodzaju kącika artystycznego, bo dostrzegłem
kilka rysunków i jakiś wiersz - To nasza Tablica. Jest jak facebook, ale
bardziej oldskulowa - mrugnęła do mnie porozumiewawczo - Wieszamy na niej
informacje o ważnych wydarzeniach z naszego życia, jeśli chcemy, by ktoś inny o
nich wiedział.
- Albo
notatki gdzie kto wyszedł i kiedy wróci, jeśli akurat miał być, a go nie ma -
dodał pokrętnie Niall.
- Albo
informacje kto zjadł twój ulubiony jogurt homogenizowany! - dorzucił Louis.
- Albo
naszą własną działalność artystyczną, jeśli jesteśmy na tyle odważni, żeby pokazać
ją innym - podszedłem bliżej - To moje - pokazała mi dłonią rysunek motyla,
stworzony tylko ze słów zaczynających się na literę "f" - Wszyscy
tutaj jesteśmy artystami.
- Bo sztuka
jest ostatnią formą magii, jaka nam pozostała - dodał wyniośle Louis, zbliżając
się do nas.
Dotknąłem
palcem motyla, śledząc opuszkiem jego smukłą linię i zatrzymując się na słowie
"flee" przy jednym z czułków, potem dotknąłem skrawka kartki papieru
z czterema wersami tekstu, płynnie przechodząc na przyczepiony ostentacyjnie
papierek po gumie do żucia i filozoficzną myśl, zanotowaną na serwetce.
- Życie
jest jak schody ruchome. Raz jedziesz w dół, raz w górę - zacytował Louis i pokiwał
głową, zadowolony z siebie - Sam to wymyśliłem.
Gemma
przewróciła oczami i szybko odtrąciła moją dłoń, gdy chciałem otworzyć żółty
kartonik.
- Nie
dotykasz żółtych karteczek - przestrzegła mnie - Żółty jest zakazany.
- Za. Re.
Zer. Wo. Wa. Ny. - uściślił Niall, przyjacielsko klepiąc mnie w plecy.
- Dla kogo?
- próbowałem ignorować jego dotyk, bardzo mnie drażnił.
- Dla
naszych gołąbeczków! - jęknął Louis, opadając na kanapę i zwijając się na niej
w kłębek.
- Zayn i
Perrie go używają - uściśliła moja siostra, kiwając z powagą głową -
Najczęściej się mijają, więc komunikują się tylko za pomocą tych fiszek.
- Zaraz,
ale telefony komórkowe...
- Są zbyt
mało romantyczne! - wykrzyknął Lou pospiesznie, jakby tylko czekał na jakieś
moje głupie pytanie, a potem prychnął z pogardą.
Niall
przewrócił oczami.
- Ignoruj
go - poradził mi szeptem.
Przytaknąłem
i zadałem jeszcze jedno pytanie:
- Ile właściwie
osób tu mieszka?
Gemma i
Niall wymienili długie spojrzenia, ale nie było w nich właściwie żadnych
emocji, przewijały się tylko twarze przyjaciół, którzy kiedykolwiek pojawili się
w ich lokum. Lou na kanapie zaczął nerwowo, bezsensownie wykręcać palce.
- Sześć?
Siedem? - siostra wzruszyła ramionami - Z partnerami może dziesięć. Z tobą jedenaście.
- I gdzie
oni wszyscy śpią?
- Och -
jęknął Lou - wolałem go, gdy udawał, że nie umie mówić!
-
Dziewczyny u mnie, chłopcy u chłopców. Od czasu do czasu ktoś zajmie kanapę - Gemma
wzruszyła ramionami, kręcąc się po mieszkaniu.
- Kiedy
jest wyż robimy listę do łazienki - wyjaśnił mi szybko Niall - Zapisujemy w
niej godzinę, ale każdy może zabrać nie więcej niż dwadzieścia minut. Inaczej
ostatnie cztery osoby nie będą miały ciepłej wody, a czasami ostatnia... może
jej nie mieć już w ogóle.
- Och -
skomentowałem inteligentnie, czując się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej źle -
A, gdzie ja będę spał?
- Na
kanapie - wzruszyła przepraszająco ramionami - ale myślę, że z czasem coś ci
zorganizujemy.
-
Dobudujemy pokój specjalnie dla Humpreya... - obwieścił światu Louis z
zamkniętymi oczami.
Gemma rzuciła
w niego jednym kwiatkiem z bukietu, który wciąż trzymała w dłoniach.
- Idź
wreszcie spać i przestań marudzić, Tommo - syknęła niby groźnie, ale widziałem
iskierki śmiechu w jej oczach. To był dziwny śmiech. Przebijał się przez mętną
wodę smutku. Czułem się nieswojo.
- Mhm -
mruknął Louis, ale nie ruszył się z miejsca.
Niall
wyszczerzył się w uśmiechu.
- Idę na
dworzec - oświadczył znienacka - chcesz iść ze mną? - zwracał się do mnie, ale odpowiedziała
mu Gemma:
- Jest
zmęczony, zostanie - stwierdziła - Może przespać się trochę u ciebie?
- Jasne -
chłopak wzruszył ramionami - Zabiorę tylko Anabelle.
Zmarszczyłem
czoło, odprowadzając go wzrokiem.
- Anabelle
to gitara - wyjaśniła mi cicho siostra - Idź. Sen dobrze ci zrobi.
Minąłem się
z Niallem.
- Dzięki -
mruknąłem.
- Nie ma
sprawy.
Zauważyłam, że Hazz i Lou, to całkowite przeciwieństwa. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba rozdział i całe opowiadanie zapowiada się ciekawie. ;)
Czekam na next i pozdrawiam. :*
Zapraszam do siebie: opowiadanie-dree.blogspot.com
oneshots-dree.blogspot.com
/Dree.