o2 - harry

Nie zabraliśmy wiele. Bardzo dobrze.
Pogrzeb nie trwał długo. Bardzo dobrze.
Nie było wielu osób. Bardzo dobrze. Gemma zdołała mnie ochronić przed większością zgromadzonych, wymuszając na wszystkich milczenie i zgadzając się jedynie na zdawkowe kondolencje. Mocno padało; Louis ukrywał się pod parasolem kilka kroków od grupki nas, żałobników. Mama została pochowana pod wielkim dębem, bardzo mi się podobał.
Mokłem, wystając nieco poza obręb parasola, który kurczowo trzymała w dłoniach moja siostra. Patrzyłem przeszklonymi oczami na trumnę, nie chcąc pochwycić niczyjego spojrzenia. Nie płakałem, tylko stałem i patrzyłem, żałując, że wszystko teraz musi się zmienić. Przepraszam, mamo, że nie zdążyłem jeszcze właściwie zatęsknić za tobą, a jedynie za porządkiem w moim życiu, jaki dzięki tobie panował. Czułem się z tym dziwnie, przysięgam. Jakbym był chory umysłowo i nie do końca rozumiał, co właściwie się wydarzyło podczas tych kilku dni. Jakby mama dla mnie nie umarła, jakby Gemma się nie zjawiła, jakbym nie zmieniał miejsca zamieszkania i mojej znienawidzonej szkoły. Myślę, że mój umysł celowo wszystko to wypierał, żeby nie pozwolić mi popaść w panikę, która mogłaby sprawić, że zacznę zachowywać się jak nieznośny dzieciak, co mi nie pomoże, a tylko dodatkowo rozreguluje Gemmę.
Ona akurat trzymała się kiepsko. Niebieskie włosy spięła przed wyjściem z mieszkania w wysoki kucyk, żeby nic jej nie przeszkadzało. Założyła czarną sukienkę do kolan, która swoim krojem i kolorem dodawała jej lat. Ale była w niej jakaś niekształtna, jakby jej ciało uparcie walczyło z tkaniną, nie chcąc się w niej ułożyć. Na nogach miała wysokie buty, ciężkie. I płaszcz na ramionach, rozpięty, bo z emocji było jej za ciepło. Nie umalowała się. Na nadgarstku nosiła delikatną, srebrną bransoletę. Wyglądała bardzo ponuro.
Trzymałem jej dłoń w swoich przez cały czas uroczystości, dodając otuchy nam obojgu, chociaż tylko ona pozwoliła sobie na łzy. Nie płakała ładnie; puchły jej oczy, policzki i czoło stawało się czerwone, nad brwiami pojawiała się bruzda, a w kącikach głębokie zmarszczki, ale przez to ja czułem się lepiej. Byłem szczęśliwy, że chociaż jedno z nas jest w stanie opłakiwać naszą mamę. Miałem nadzieję, że nie udaje.
Trumna stęknęła cicho, lądując w grobie; posypała się ziemia, zaszeleściły kwiaty, syknęły płomienie zapałek i rozświetliły nas małe znicze. Mogliśmy jechać do... nie, nie do domu. Nie miałem już domu. Było tylko mieszkanie Gemmy i Louisa gdzieś daleko przede mną, na obrzeżach Londynu. W czynszowej kamienicy w gorszej dzielnicy, ale przynajmniej już nie samotnie. Nie byłem jeszcze pewien czy rzeczywiście jest to plus.
- Zabrałeś kawałek ściany ze swojego mieszkania? - stękał Louis, wchodząc na czwarte, ostatnie piętro.
- Zabrałem maszynę pisarską... - wymamrotałem niepewnie, marszcząc brwi, bo zawsze wydawała mi się wyjątkowo lekka.
- Taszczę to pudło na czwarte piętro - spojrzał na mnie z niedowierzaniem - A ty chcesz mi powiedzieć, że to jakaś tam, stara, niedziałająca maszyna pisarska?
- Działa - mruknąłem cicho - Po prostu "o" i "s" się w niej zacina, a "p" podskakuje.
- To - jęknął, stawiając pudło pod drzwiami mieszkania - było pytanie retoryczne.
Wyprostował się, rozluźniając ramiona i zaczął przeszukiwać kieszenie dżinsów, by znaleźć  klucze. Zauważyłem, że jego ciało pozbawione jest okropnego nawyku garbienia się, który u mnie był stałym elementem wyposażenia. Miałem wrażenie, że mój kręgosłup nie pozwoliłby mi wyprostować się do końca, prezentując piękną linię pleców. Ale i tak, nawet trochę się garbiąc, byłem kilka centymetrów wyższy niż o.
- Na co się tak gapisz, Harvey? - usłyszałem i dopiero wtedy zorientowałem się, że rzeczywiście natrętnie go obserwuję. Spuściłem szybko wzrok, chwiejąc się niepewnie na nogach.
- Jestem Ha... - chciałem go poprawić, ale przerwał mi, otwierając szeroko drzwi i zmęczonym gestem zapraszając mnie do środka.
- Oto jesteśmy - zaanonsował. Minąłem go bez słowa, celowo nawet nie spoglądając w jego kierunku. Usłyszałem, że mamrocze coś za moimi plecami, a potem z ciężkim westchnieniem, znów dzielnie łapie w dłonie moją maszynę do pisania i wciąga ją do środka, odstawiając najszybciej jak może.
Wysoki sufit i duże okno na wprost wejścia, składające się z kilkudziesięciu kolorowych szyb. Niczym nieoddzielona przestrzeń kuchenna i kąt salonowy sprawiały, że mieszkanie wydawało się duże. Ściany były z cegły; jedynie okienna został pokryta białą farbą. Szary parkiet lśnił matowo w bladym świetle londyńskiego słońca, chowającego się za grubą warstwą chmur. Ciemny sufit zasłaniały niejako zardzewiałe, rude i gdzieniegdzie srebrzyste jeszcze rury różnej grubości i o różnej strukturze, nie wiedziałem, dokąd zmierzały. Po między nimi gdzieniegdzie wisiały jakieś lampki, kawałki kolorowych sznurków, a wysoko, gdzie nie sięgały już ludzkie dłonie, poruszana jakimś niewyczuwalnym powiewem wiatru, majaczyła czerwona podkoszulka. Lampy, na które składały się trzy żarówki różnego typu, zawieszone były nisko na kablach tak, że prawie o jedną zahaczyłem.
Sporą część przestrzeni zajmowała długa, brązowa kanapa, na przeciwko której umieszczony był niewielki telewizor, stojący na trzech oponach i podłużnej, metalowej płycie. Nad nim wisiała majestatycznie chorągiewka jakiegoś piłkarskiego klubu, a po obu jego stronach stały różnej wielkości, koloru i kształtu regały, niemal całkowicie zapełnione książkami i jakimiś dziwnymi świstkami papieru czy bibelotami. Kuchnia składała się z kilku drewnianych blatów, z czego jeden nie miał klamki, drugi szuflady, a trzeci przechylał się trochę na prawo. Lodówka była niemal w całości zasłonięta różnego rodzaju naklejkami w tym na przykład zielonym trójkątem z napisem "Wolny Tybet" i czarną, odręcznie skreśloną literką "A" na czerwonym tle. Stół ustawiony był przy ścianie, wyglądał na taki, który spokojnie mógł kiedyś stać w komnatach Ludwika XIV. Obok niego cztery krzesełka różnego typu i wysokości wyglądały zabawnie, jak niesforne dzieciaki, które próbują zamęczyć surowego rodzica. Na stole stał kaktus, zasadzony w kubku z napisem "I love NY", a na ścianie zawieszone było kilka zdjęć różnego formatu różnych osób w różnych ramkach. W cienkiej, fioletowej rozpoznałem uśmiechnięte oczy mojej siostry.
- Zazwyczaj nie zamykamy drzwi, bo ktoś zawsze jest w mieszkaniu - odezwał się Louis, zdejmując kurtkę i chyba odruchowo zrzucając buty - chyba, że zostawiamy Nialla, wtedy jak najbardziej mieszkanie musi być zakluczone, bo ten głupek nie usłyszałby, gdyby złodziej wszedł i wyniósł lodówkę - boso skierował się do kuchni, po drodze uderzając w trzy pary drzwi: - Mój pokój, łazienka, pokój twojej siostry - poinformował mnie, a potem wskazał na drugą stronę mieszkania - Na wprost pokój Nialla, a we wnęce wyjście na dach. Dozorca nie dał nam do niego kluczy, ale jakoś udało nam się je sobie przywłaszczyć - wzruszył ramionami.
Stojąc na środku, spojrzałem kolejno na cztery pary białych drzwi: pierwsze z narysowanym krzywo dużym, czarnym iksem; drugie z tabliczką "No smoking", trzecie z wyrysowanym zawiłymi liniami niewielkim, czarnym ptakiem w locie i czwarte, po drugiej stronie, całkowicie puste.
Położyłem torbę tuż obok siebie. Schowałem dłonie w kieszeniach i zakołysałem się na piętach, ciągle oglądając pomieszczenie, gdy drzwi wejściowe otworzyły się i pojawiła się w nich Gemma z bukietem kwiatów.
- Co tak stoisz? - zmierzyła mnie spojrzeniem, wchodząc do środka i nogą zatrzaskując drzwi - Lou ci wszystko wyjaśnił? Poznałeś Nialla? - nie zdążyłem odpowiedzieć - Spotkałam na dole Marylou, właśnie odmówiła trzecich zaręczyn w tym miesiącu i dała mi w prezencie kwiaty, ładne, prawda?
Zorientowałem się, że wcale nie mówi do mnie, gdy Lou mruknął w kuchni niewyraźne "Yhym", zajmując się akurat chowaniem w szafkach tego, co zabraliśmy z mojego domu.
- Gdzie Niall? Niall! - Gemma zwinęła w dłoniach kwiaty i ruszyła do białych drzwi, głośno waląc w nie pięściami - Niall!
Osobie po drugiej stronie chwilę zajęło zorientowanie się w sytuacji, a kiedy już opuściła swój pokój, wydawało mi się, że jest nie mniej zaskoczona widokiem kogokolwiek i zdezorientowana całą sytuacją niż ja.
Niall był blondynem o jasnej cerze i niebieskich oczach, wysokim, leniwym i niedbałym. A przy tym był kimś, o kim śmiało można powiedzieć, że jest twoim najlepszym przyjacielem, akceptuje cię mimo wszystko i skoczy za tobą w ogień, chociaż znasz go dopiero kilka minut. Lubił kontakty międzyludzkie, był bardzo bezpośredni i szczery, a przy tym miał poczucie humoru, ale nie przesadnie wulgarne, co zdarzało się często u osób niewstydzących się mówić wszystkiego. Gemma przedstawiła nas sobie; posłał mi szeroki uśmiech, przytulił do siebie na krótko, jakbyśmy znali się całe życie, stwierdził, że jestem podobny do siostry i że to fajnie, że z nimi zamieszkam.
Nie byłem przyzwyczajony do tego rodzaju powitań i entuzjazmu na twarzach obcych.
- I oto całe nasze królestwo - uśmiechnęła się ciepło, pocieszająco - Nie jest może wyjątkowo zadbane czy... nowe, ale sprzątamy i nie hodujemy karaluchów, więc da się tutaj przeżyć.
Czekała, aż jakoś to skomentuję, ale nie byłem w stanie powiedzieć niczego, co byłoby akurat w tej chwili właściwe. Siostra patrzyła na mnie z politowaniem, a uśmiechnięty Niall wciąż stał obok, bujając się beztrosko na piętach.
- Z czasem do wszystkiego się przyzwyczaisz - zapewniła mnie, a chłopak przytaknął.
- Gem - jęknął Louis z kuchni - Jeszcze Tablica.
- Ach, tak - westchnęła i bukietem kwiatów wskazała na ścianę po swojej lewej. Wisiała na niej mocno zużyta korkowa tablica z gatunku tych, które widuje się w szkole. Doczepione były do niej różne wiadomości, jak na tablicy ogłoszeń, ale chyba znajdowało się tam także coś w rodzaju kącika artystycznego, bo dostrzegłem kilka rysunków i jakiś wiersz - To nasza Tablica. Jest jak facebook, ale bardziej oldskulowa - mrugnęła do mnie porozumiewawczo - Wieszamy na niej informacje o ważnych wydarzeniach z naszego życia, jeśli chcemy, by ktoś inny o nich wiedział.
- Albo notatki gdzie kto wyszedł i kiedy wróci, jeśli akurat miał być, a go nie ma - dodał pokrętnie Niall.
- Albo informacje kto zjadł twój ulubiony jogurt homogenizowany! - dorzucił Louis.
- Albo naszą własną działalność artystyczną, jeśli jesteśmy na tyle odważni, żeby pokazać ją innym - podszedłem bliżej - To moje - pokazała mi dłonią rysunek motyla, stworzony tylko ze słów zaczynających się na literę "f" - Wszyscy tutaj jesteśmy artystami.
- Bo sztuka jest ostatnią formą magii, jaka nam pozostała - dodał wyniośle Louis, zbliżając się do nas.
Dotknąłem palcem motyla, śledząc opuszkiem jego smukłą linię i zatrzymując się na słowie "flee" przy jednym z czułków, potem dotknąłem skrawka kartki papieru z czterema wersami tekstu, płynnie przechodząc na przyczepiony ostentacyjnie papierek po gumie do żucia i filozoficzną myśl, zanotowaną na serwetce.
- Życie jest jak schody ruchome. Raz jedziesz w dół, raz w górę - zacytował Louis i pokiwał głową, zadowolony z siebie - Sam to wymyśliłem.
Gemma przewróciła oczami i szybko odtrąciła moją dłoń, gdy chciałem otworzyć żółty kartonik.
- Nie dotykasz żółtych karteczek - przestrzegła mnie - Żółty jest zakazany.
- Za. Re. Zer. Wo. Wa. Ny. - uściślił Niall, przyjacielsko klepiąc mnie w plecy.
- Dla kogo? - próbowałem ignorować jego dotyk, bardzo mnie drażnił.
- Dla naszych gołąbeczków! - jęknął Louis, opadając na kanapę i zwijając się na niej w kłębek.
- Zayn i Perrie go używają - uściśliła moja siostra, kiwając z powagą głową - Najczęściej się mijają, więc komunikują się tylko za pomocą tych fiszek.
- Zaraz, ale telefony komórkowe...
- Są zbyt mało romantyczne! - wykrzyknął Lou pospiesznie, jakby tylko czekał na jakieś moje głupie pytanie, a potem prychnął z pogardą.
Niall przewrócił oczami.
- Ignoruj go - poradził mi szeptem.
Przytaknąłem i zadałem jeszcze jedno pytanie:
- Ile właściwie osób tu mieszka?
Gemma i Niall wymienili długie spojrzenia, ale nie było w nich właściwie żadnych emocji, przewijały się tylko twarze przyjaciół, którzy kiedykolwiek pojawili się w ich lokum. Lou na kanapie zaczął nerwowo, bezsensownie wykręcać palce.
- Sześć? Siedem? - siostra wzruszyła ramionami - Z partnerami może dziesięć. Z tobą jedenaście.
- I gdzie oni wszyscy śpią?
- Och - jęknął Lou - wolałem go, gdy udawał, że nie umie mówić!
- Dziewczyny u mnie, chłopcy u chłopców. Od czasu do czasu ktoś zajmie kanapę - Gemma wzruszyła ramionami, kręcąc się po mieszkaniu.
- Kiedy jest wyż robimy listę do łazienki - wyjaśnił mi szybko Niall - Zapisujemy w niej godzinę, ale każdy może zabrać nie więcej niż dwadzieścia minut. Inaczej ostatnie cztery osoby nie będą miały ciepłej wody, a czasami ostatnia... może jej nie mieć już w ogóle.
- Och - skomentowałem inteligentnie, czując się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej źle - A, gdzie ja będę spał?
- Na kanapie - wzruszyła przepraszająco ramionami - ale myślę, że z czasem coś ci zorganizujemy.
- Dobudujemy pokój specjalnie dla Humpreya... - obwieścił światu Louis z zamkniętymi oczami.
Gemma rzuciła w niego jednym kwiatkiem z bukietu, który wciąż trzymała w dłoniach.
- Idź wreszcie spać i przestań marudzić, Tommo - syknęła niby groźnie, ale widziałem iskierki śmiechu w jej oczach. To był dziwny śmiech. Przebijał się przez mętną wodę smutku. Czułem się nieswojo.
- Mhm - mruknął Louis, ale nie ruszył się z miejsca.
Niall wyszczerzył się w uśmiechu.
- Idę na dworzec - oświadczył znienacka - chcesz iść ze mną? - zwracał się do mnie, ale odpowiedziała mu Gemma:
- Jest zmęczony, zostanie - stwierdziła - Może przespać się trochę u ciebie?
- Jasne - chłopak wzruszył ramionami - Zabiorę tylko Anabelle.
Zmarszczyłem czoło, odprowadzając go wzrokiem.
- Anabelle to gitara - wyjaśniła mi cicho siostra - Idź. Sen dobrze ci zrobi.
Minąłem się z Niallem.
- Dzięki - mruknąłem.
- Nie ma sprawy.


1 komentarz:

  1. Zauważyłam, że Hazz i Lou, to całkowite przeciwieństwa. ;)
    Bardzo mi się podoba rozdział i całe opowiadanie zapowiada się ciekawie. ;)
    Czekam na next i pozdrawiam. :*

    Zapraszam do siebie: opowiadanie-dree.blogspot.com
    oneshots-dree.blogspot.com

    /Dree.

    OdpowiedzUsuń