o8 - louis

- Moglibyśmy ją spalić - zasugerowałem Rogerowi, kiedy opuszczaliśmy campus po ostatnich wieczornych zajęciach.
Zaśmiał się krótko.
- Świrujesz - Roger ładnie się uśmiechał. Lubiłem się z nim zadawać chociażby tylko dlatego, że miał jeden z najpiękniejszych uśmiechów świata. Poza tym, nie lubił Goethego. Łączyła nas wspólna niechęć do Wertera. - Nie możesz ot tak skazywać książek na spalenie, tylko dlatego, że ich fabuła do ciebie nie przemawia.
- Ale to chłam - broniłem się - Niektóre książki po prostu są niegodne tego, by przetrwać. Co będzie, jeśli kiedyś mój wnuczek niespodziewanie znajdzie ten tytuł w Internecie i ściągnie sobie audiobooka? Będzie mi wstyd, że to powstało - upierałem się, schodząc szybko po schodach oświetlonych jedynie dwoma wątłymi strumieniami pomarańczowego światła z pobliskich latarni.
Było cholernie zimno, dlatego szczelniej otuliłem się szalikiem, kiedy zatrzymaliśmy się na dole, żeby jeszcze trochę podebatować nad nieszczęsnym zabiegiem narracji trzecioosobowej, odbierającej książkom właściwe emocje. Roger był ode mnie wyższy i lepiej wyglądał w długich płaszczach, dlatego czułem się strasznie skrępowany w jego obecności. Ale Gemma twierdziła, że spotykał się z jakąś blondynką z pedagogiki, więc nie był już dla mnie. Szkoda. Bardzo chciałbym sprawdzić czy rzeczywiście jest tak świetnie zbudowany, czy może tylko lubi się przechwalać. 
Pożegnaliśmy się krótkimi skinieniami głowy i ruszyliśmy w przeciwne strony. Schowałem dłonie w kieszeniach czarnej kurtki i oddychałem płytko, wdychając ogrzane przez szalik powietrze. Uszy mi odmarzały i przypomniałem sobie, że Gemma wspominała mi coś o czapce przed wyjściem, ale zignorowałem to kompletnie, zbyt zajęty rozmyślaniem na temat jej brata. Bo to nie jest normalne, żeby siedemnastoletni dzieciak wstawał niespodziewanie przed świtem, a potem znowu zasypiał, kiedy normalni, porządni obywatele budzili się do życia w Londynie. Wiedziałem, że pisał - jeden jedyny raz go przyłapałem, ale on chyba nie był tego świadomy. Zawsze starannie chował swoje karteczki, byleby tylko nikt ich przypadkiem nie przeczytał. Wiedziałem, że minie sporo czasu zanim odważy się którąś z nich przypiąć do naszej Tablicy, ale byłem niemal pewny, że jakoś uda się go przekonać. Wystarczy tylko wyciągnąć go z tej śmiesznej konserwy, w której uparcie się zamyka. Wyswobodzić biednego nastolatka i pokazać mu dorosły świat, w którym nie ma miejsca na wstyd i...
Coś świsnęło w powietrzu. W porę zrobiłem unik, żeby wpaść na latarnię, a nie na czarnoskórego świra pędzącego środkiem chodnika i wrzeszczącego coś o zemście. Podążyłem za nim wzrokiem, odruchowo zaciskając dłonie na telefonie i portfelu w prawej i lewej kieszeni. Jeszcze tylko tego mi brakowało, by ktoś ukradł mojego ostatniego funta. Od kiedy wywalono mnie z pracy za przystawianie się do współpracowników płci obojga, cienko było z jakimikolwiek funduszami. Gdyby nie w miarę stabilny dochód Gemmy, zrzutki Perrie i Zayna, centy Nialla i od czasu do czasu jakaś fanaberyjna zapłata za bójkę Liama, byłoby z nami ciężko. Ze mną.
Upadłem. I zanim w ogóle zdążyłem się zorientować, co się dzieje, świat dookoła stał się dziwnie zimny i obcy. Nie były to już dobrze mi znane stare ulice, ale jakaś dzika, zapuszczone przestrzeń; mieszanina śmiechów, gróźb, przekleństw i papierosowego dymu, zamykająca mnie w szałasie świszczących dresów, spranych dżinsów, podartych kurtek i śmierdzących alkoholem szalików.
Czyjeś brudne rękawiczki szarpnęły moją kurtkę, podnosząc mnie do pionu. Poczułem jedynie jak boli mnie głowa i coś ciepłego przechodzi wszystkie zakończenia nerwowe. Słyszałem głosy, ale wszystkie w mojej głowie zlewały się w jeden bełkot. Bełkot szaleńca.
Miałem pecha.
Ktoś kopnął mnie w brzuch; zgiąłem się pół i zakrztusiłem, jednocześnie tracąc oddech. Wysyczałem coś cicho, na co nad moją głową rozległo się głośne przekleństwo, a potem odgłos plucia i garstka ludzkiej wydzieliny prawie dosięgnęła mojego buta.
- Pieprzona ciota - usłyszałem i już wiedziałem, kto jest moim napastnikiem.
Desperacko próbowałem złapać równowagę na śliskim chodniku, podtrzymywany w dziwnej pozycji przez dwie pary dłoni - debile zawsze atakują w stadzie; samodzielnie są po prostu... debilami. Zacisnąłem szczękę i napiąłem mięśnie, próbując stanąć mocno na nogach, ale ktoś zorientował się w moich zamiarach i uderzył mnie w kolano, uniemożliwiając mi stabilizację. Szarpałem się, ale nie było sensu. Kurwa, że też przez tyle lat nie wyrobiłem sobie żadnej masy mięśniowej na czarną godzinę, która przydałaby mi się w sytuacji takiej jak ta.
- Może go tutaj zostawimy? - padło czyjeś genialne pytanie.
- Nie - warknął ktoś inny i jednocześnie czyjaś pięść dobrała się pospiesznie do mojego policzka. Zdążyłem uchylić się na tyle, by nie zmiażdżyła mi oka, a jedynie boleśnie spotkała się z kością policzkową - cholera - i kolejne uderzenie spadło na moje plecy.
Jeszcze raz spróbowałem się podnieść, szarpnąłem obie ręce, starając się wydostać je jakoś ze szczelnie przytrzymywanej kurtki. Wystarczyłoby tylko, żebym się zerwał i uciekł, daliby mi spokój, podłe świry, zabrałyby tego pieprzonego funta i może miałbym tylko kilka siniaków.
Nie udało się.
No, kurwa, miałem pecha.
Przestałem myśleć, stosując taktykę martwego zwierzęcia. Stałem się jak najbardziej bezwładny, zatapiając się w swojej nicości i pragnąc przestać być widzialnym, co było tak samo niedorzeczne jak cała ta sytuacja.
Od czasu, kiedy uzmysłowiłem sobie, że jestem cholernie inny, cały cholerny świat stał się cholernie zainteresowany moją cholerną osobą i cholernie bardzo pragnął wyperswadować mi ten cholerny pomysł zburzenia cholernego porządku świata i pokochania cholernie prawdziwie kogokolwiek, niekoniecznie kobiety, cholera. To nie był pierwszy raz. I pewnie nie ostatni. 
Wisiałbym jak ostatni idiota w ramionach trzech - czterech? - oprawców, gdyby mój pech nie okazał się jak zwykle ofiarą losu i nie został wysłany do diabła przez jedyną na świecie osobę, którą spokojnie przy każdej okazji mogłem nazywać aniołem stróżem.
- Odsuńcie się, matoły.
Dzięki ci, Panie, za tego głąba, nieważne jak bardzo mało męski jest, używając słowa "matoły".
Usłyszałem jeszcze tylko kilka śmiechów i uderzyłem głową o chodnik. Noc stała się czarna, ale to nie miało znaczenia, bo czułem się już bezpiecznie. Źle, nieprzytomnie, cholernie typowo, ale bezpiecznie.
Bo Liam skończył później trening i mógł znowu uratować mój biseksualny tyłek. 


1 komentarz:

  1. Przepraszam za spam, misiu :c

    Główny bohater - Louis

    Opis - Lana jak każda nastolatka miała swoje tajemnice i sekrety, bardziej i mniej wstydliwe. Ale gdy ostatnią deską ratunku okazał się Louis, mogła spodziewać się poważnych konsekwencji. Gdy po latach przystojny brunet zjawia się po to co jego, ona popada w chorobę. Ostatnim razem kiedy się widzieli była piękną, szczupłą brunetką, której pewnosć siebie była znakiem rozpoznawczym.
    Tomlinson, bogaty dziedzic prestiżowej firmy, która była dumą jego ojca skrywa pewne sekrety, a by je ukryć potrzebuje brunetki, która staje się jego niewolnicą. Louis wstydzi się tuszy dziewczyny i postawia pewien warunek.
    Jak to jest odkryć wszystkie tajemnice anoreksji i bulimii ? Jak te dwie podstępne choroby potrafią zniszczyć czyjes życie ? Czy Lana sprosta zadaniu i schudnie kosztem własnego zdrowia ? Jak oszuka Louisa ?

    Link- http://fatff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń