-
Moglibyśmy ją spalić - zasugerowałem Rogerowi, kiedy opuszczaliśmy campus po
ostatnich wieczornych zajęciach.
Zaśmiał się
krótko.
- Świrujesz
- Roger ładnie się uśmiechał. Lubiłem się z nim zadawać chociażby tylko
dlatego, że miał jeden z najpiękniejszych uśmiechów świata. Poza tym, nie lubił
Goethego. Łączyła nas wspólna niechęć do Wertera. - Nie możesz ot tak skazywać
książek na spalenie, tylko dlatego, że ich fabuła do ciebie nie przemawia.
- Ale to
chłam - broniłem się - Niektóre książki po prostu są niegodne tego, by
przetrwać. Co będzie, jeśli kiedyś mój wnuczek niespodziewanie znajdzie ten
tytuł w Internecie i ściągnie sobie audiobooka? Będzie mi wstyd, że to powstało
- upierałem się, schodząc szybko po schodach oświetlonych jedynie dwoma wątłymi
strumieniami pomarańczowego światła z pobliskich latarni.
Było
cholernie zimno, dlatego szczelniej otuliłem się szalikiem, kiedy zatrzymaliśmy
się na dole, żeby jeszcze trochę podebatować nad nieszczęsnym zabiegiem
narracji trzecioosobowej, odbierającej książkom właściwe emocje. Roger był ode
mnie wyższy i lepiej wyglądał w długich płaszczach, dlatego czułem się
strasznie skrępowany w jego obecności. Ale Gemma twierdziła, że spotykał się z
jakąś blondynką z pedagogiki, więc nie był już dla mnie. Szkoda. Bardzo
chciałbym sprawdzić czy rzeczywiście jest tak świetnie zbudowany, czy może
tylko lubi się przechwalać.
Pożegnaliśmy
się krótkimi skinieniami głowy i ruszyliśmy w przeciwne strony. Schowałem
dłonie w kieszeniach czarnej kurtki i oddychałem płytko, wdychając ogrzane
przez szalik powietrze. Uszy mi odmarzały i przypomniałem sobie, że Gemma
wspominała mi coś o czapce przed wyjściem, ale zignorowałem to kompletnie, zbyt
zajęty rozmyślaniem na temat jej brata. Bo to nie jest normalne, żeby
siedemnastoletni dzieciak wstawał niespodziewanie przed świtem, a potem znowu
zasypiał, kiedy normalni, porządni obywatele budzili się do życia w Londynie.
Wiedziałem, że pisał - jeden jedyny raz go przyłapałem, ale on chyba nie był
tego świadomy. Zawsze starannie chował swoje karteczki, byleby tylko nikt ich
przypadkiem nie przeczytał. Wiedziałem, że minie sporo czasu zanim odważy się
którąś z nich przypiąć do naszej Tablicy, ale byłem niemal pewny, że jakoś uda
się go przekonać. Wystarczy tylko wyciągnąć go z tej śmiesznej konserwy, w
której uparcie się zamyka. Wyswobodzić biednego nastolatka i pokazać mu dorosły
świat, w którym nie ma miejsca na wstyd i...
Coś
świsnęło w powietrzu. W porę zrobiłem unik, żeby wpaść na latarnię, a nie na
czarnoskórego świra pędzącego środkiem chodnika i wrzeszczącego coś o zemście.
Podążyłem za nim wzrokiem, odruchowo zaciskając dłonie na telefonie i portfelu
w prawej i lewej kieszeni. Jeszcze tylko tego mi brakowało, by ktoś ukradł
mojego ostatniego funta. Od kiedy wywalono mnie z pracy za przystawianie się do
współpracowników płci obojga, cienko było z jakimikolwiek funduszami. Gdyby nie
w miarę stabilny dochód Gemmy, zrzutki Perrie i Zayna, centy Nialla i od czasu
do czasu jakaś fanaberyjna zapłata za bójkę Liama, byłoby z nami ciężko. Ze
mną.
Upadłem. I
zanim w ogóle zdążyłem się zorientować, co się dzieje, świat dookoła stał się
dziwnie zimny i obcy. Nie były to już dobrze mi znane stare ulice, ale jakaś
dzika, zapuszczone przestrzeń; mieszanina śmiechów, gróźb, przekleństw i
papierosowego dymu, zamykająca mnie w szałasie świszczących dresów, spranych
dżinsów, podartych kurtek i śmierdzących alkoholem szalików.
Czyjeś
brudne rękawiczki szarpnęły moją kurtkę, podnosząc mnie do pionu. Poczułem
jedynie jak boli mnie głowa i coś ciepłego przechodzi wszystkie zakończenia
nerwowe. Słyszałem głosy, ale wszystkie w mojej głowie zlewały się w jeden
bełkot. Bełkot szaleńca.
Miałem
pecha.
Ktoś kopnął
mnie w brzuch; zgiąłem się pół i zakrztusiłem, jednocześnie tracąc oddech.
Wysyczałem coś cicho, na co nad moją głową rozległo się głośne przekleństwo, a
potem odgłos plucia i garstka ludzkiej wydzieliny prawie dosięgnęła mojego
buta.
- Pieprzona
ciota - usłyszałem i już wiedziałem, kto jest moim napastnikiem.
Desperacko
próbowałem złapać równowagę na śliskim chodniku, podtrzymywany w dziwnej
pozycji przez dwie pary dłoni - debile zawsze atakują w stadzie; samodzielnie
są po prostu... debilami. Zacisnąłem szczękę i napiąłem mięśnie, próbując stanąć
mocno na nogach, ale ktoś zorientował się w moich zamiarach i uderzył mnie w kolano,
uniemożliwiając mi stabilizację. Szarpałem się, ale nie było sensu. Kurwa, że
też przez tyle lat nie wyrobiłem sobie żadnej masy mięśniowej na czarną
godzinę, która przydałaby mi się w sytuacji takiej jak ta.
- Może go
tutaj zostawimy? - padło czyjeś genialne pytanie.
- Nie - warknął
ktoś inny i jednocześnie czyjaś pięść dobrała się pospiesznie do mojego
policzka. Zdążyłem uchylić się na tyle, by nie zmiażdżyła mi oka, a jedynie
boleśnie spotkała się z kością policzkową - cholera - i kolejne uderzenie
spadło na moje plecy.
Jeszcze raz
spróbowałem się podnieść, szarpnąłem obie ręce, starając się wydostać je jakoś
ze szczelnie przytrzymywanej kurtki. Wystarczyłoby tylko, żebym się zerwał i
uciekł, daliby mi spokój, podłe świry, zabrałyby tego pieprzonego funta i może
miałbym tylko kilka siniaków.
Nie udało
się.
No, kurwa,
miałem pecha.
Przestałem myśleć,
stosując taktykę martwego zwierzęcia. Stałem się jak najbardziej bezwładny,
zatapiając się w swojej nicości i pragnąc przestać być widzialnym, co było tak
samo niedorzeczne jak cała ta sytuacja.
Od czasu,
kiedy uzmysłowiłem sobie, że jestem cholernie inny, cały cholerny świat stał
się cholernie zainteresowany moją cholerną osobą i cholernie bardzo pragnął wyperswadować
mi ten cholerny pomysł zburzenia cholernego porządku świata i pokochania
cholernie prawdziwie kogokolwiek, niekoniecznie kobiety, cholera. To nie był
pierwszy raz. I pewnie nie ostatni.
Wisiałbym
jak ostatni idiota w ramionach trzech - czterech? - oprawców, gdyby mój pech
nie okazał się jak zwykle ofiarą losu i nie został wysłany do diabła przez
jedyną na świecie osobę, którą spokojnie przy każdej okazji mogłem nazywać
aniołem stróżem.
- Odsuńcie
się, matoły.
Dzięki ci,
Panie, za tego głąba, nieważne jak bardzo mało męski jest, używając słowa
"matoły".
Usłyszałem
jeszcze tylko kilka śmiechów i uderzyłem głową o chodnik. Noc stała się czarna,
ale to nie miało znaczenia, bo czułem się już bezpiecznie. Źle, nieprzytomnie,
cholernie typowo, ale bezpiecznie.
Bo Liam
skończył później trening i mógł znowu uratować mój biseksualny tyłek.
Przepraszam za spam, misiu :c
OdpowiedzUsuńGłówny bohater - Louis
Opis - Lana jak każda nastolatka miała swoje tajemnice i sekrety, bardziej i mniej wstydliwe. Ale gdy ostatnią deską ratunku okazał się Louis, mogła spodziewać się poważnych konsekwencji. Gdy po latach przystojny brunet zjawia się po to co jego, ona popada w chorobę. Ostatnim razem kiedy się widzieli była piękną, szczupłą brunetką, której pewnosć siebie była znakiem rozpoznawczym.
Tomlinson, bogaty dziedzic prestiżowej firmy, która była dumą jego ojca skrywa pewne sekrety, a by je ukryć potrzebuje brunetki, która staje się jego niewolnicą. Louis wstydzi się tuszy dziewczyny i postawia pewien warunek.
Jak to jest odkryć wszystkie tajemnice anoreksji i bulimii ? Jak te dwie podstępne choroby potrafią zniszczyć czyjes życie ? Czy Lana sprosta zadaniu i schudnie kosztem własnego zdrowia ? Jak oszuka Louisa ?
Link- http://fatff.blogspot.com/