Nie
wiedziałam, czyja twarz wyłaniała się spod ołówka, dopóki moja dłoń nie
nakreśliła zarysu ciepłego, prawdziwego uśmiechu. Zmarszczyłam czoło,
przyglądając się grze wyraźnie zarysowanych mięśni i mocnej szczęce,
podkreślonej dodatkowo przez mocne zastosowanie światłocienia. Przygryzłam paznokieć
kciuka, przeklinając cicho własne zbereźne myśli.
Podskoczyłam
nerwowo, słysząc dwie pary pędzących w moją stronę stóp.
- Co ty
robisz? - uniosłam głowę, posyłając pytające spojrzenie neutralizowane przez
przeciwsłoneczne okulary nie wiadomo komu.
Louis
zignorował mnie, defiladowym krokiem zmierzając do zapełnionej po brzegi
biblioteczki. Zatrzymał się przed nią, podrapał się w głowę i na siłę spróbował
upchnąć jakąś wąską książeczkę między tomiszcze wierszy bałkańskich artystów a
wysłużoną encyklopedię powszechną.
Harry
patrzył na niego, marszcząc czoło, a potem spojrzał na mnie z wyrzutem,
ignorując posapywania męczącego się z nieskłonną do współpracy rzeczywistością
Tomlinsona.
- Wszedł do
pokoju, zapytał co czytam i zabrał mi książkę - wzruszył ramionami mój brat, usiłując
znaleźć jakikolwiek sens w poczynaniach mojego najlepszego przyjaciela.
- Co
czytałeś? - zapytałam, zamykając swój szkicownik; wyrwana z transu i tak nie
stworzyłabym niczego dobrego.
- Wiersze
Byrona.
Lou jęknął,
a ja zdjęłam okulary i przyłożyłam wskazujące palce do skroni, rozmasowując je
wolno:
-
Tommo?
- Byron to
chłam - stwierdził, zaprzestając siłowania się z biblioteczką. Złapał książkę w
obie dłonie a potem po prostu upuścił na podłogę - Jeśli chcesz znaleźć
prawdziwe wiersze z przesłaniem, powinieneś sięgnąć po Ginsberga albo Whitmana
- i ponownie rzucił się na sterty książek, próbując odszukać wśród swojego
skromnego zbioru poetów przeklętych właściwe nazwiska.
- To
Amerykanie - zarzucił im Harry, a Lou zerknął na niego gniewnie przez ramię,
przyjmując to proste stwierdzenie jak najgorszą obelgę.
- I co z
tego?
- Harold ma
test z poezji brytyjskiej - wtrąciłam się, opierając głowę na łokciach i jak
zwykle ze spokojem przyglądając się dziwnej fazie najlepszego przyjaciela -
Lou?
- Masz -
oderwał się od biblioteczki, wyciągając wysłużoną książkę z pożółkłymi kartami
w stronę mojego brata, który przyjął ją z wahaniem.
- Szekspir?
- uniósł brew.
- To jest
dobra literatura.
- To
dramat.
- Póki się rymuje,
może być.
- Gem? -
Harry nie był przekonany, ja nie byłam skłonna interweniować.
- Louis -
powiedziałam po prostu - daj mu spokój, okej? Może przejdziesz się zobaczyć co
ciekawego dzieje się w przepoconej siłowni Liama?
Zmroził
mnie spojrzeniem, rzucił jeszcze jakąś książkę Harry'emu i wyszedł, trzaskając
drzwiami.
Odetchnęłam
głęboko i przestrzegłam młodszego brata:
- Nie
czytaj tego, cokolwiek ci dał.
- Ale... -
i umilkł, a ja nie dałam po sobie poznać, że widziałam, jak chowa książkę do
kieszeni.