o3 - gemma

- Co u Marylou? – zapytał Louis, siadając na kanapie, gdy za Harrym zamknęły się drzwi, a ja odetchnęłam głęboko, ściągając z twarzy maskę jakoś-sobie-poradzimy. Wzruszyłam ramionami i położyłam kwiaty na podłodze, nie interesując się w ogóle ich pięknym kolorem i zapachem. Usiadłam na kanapie, opierając łokcie na kolanach i chowając twarz w dłoniach.
- Nie zrób mu krzywdy, dobra? – odezwałam się chłodno po długiej chwili, kiedy starałam się uporządkować myśli.
Lou poruszył się niespokojnie na kanapie.
- Nie wiem, o co ci chodzi – łgał.
- Znam cię. Widzę jak… - westchnęłam - Po prostu nie zrób mu krzywdy – powtórzyłam uparcie. Nie miałam siły dzisiaj się z nim kłócić – Zabraliśmy za mało – zauważyłam, podnosząc głowę – Za mało rzeczy mamy.
- Mogłaś zabrać więcej. Przecież mamy tutaj sporo miejsca, w dziesiątkę jakoś…
- Błagam – jęknęłam – Nie dzisiaj, okej? To nie jest czas na złe żarty.
- Przepraszam, Gem – powiedział cicho. Przysunął się do mnie i objął ramionami – Tylko nie płacz już. Nie umiem sobie radzić z łzami – poprosił, a ja zaśmiałam się głupio, bo była to szczera prawda.
- Nie mam już łez, Tommo. Została mi tylko pustka.
- I tak jesteś w lepszej sytuacji niż twój brat – stwierdził, gdy wtuliłam się wygodnie w jego klatkę piersiową.
- Bo?
- Nie płakał – jego spokojny oddech i równo bijące serce mnie uspokajało - Chciałby, ale nie może. Ciężko mu.
Och, nie zauważyłam.
- Nam obu.
- Wiem. Ale wydaje mi się, że on potrzebuje cię teraz bardziej niż ty jego, chociaż sam się do tego nie przyzna.
- Jest zbyt dumny?
- Jest zbyt wrażliwy i za mocno cię kocha.
- Lou – jęknęłam, kręcąc głową – Skończmy tę rozmowę. Wpadasz w ten filozoficzny nastrój, który ciężko jest mi znosić nawet, gdy czuję się zupełnie normalnie.
- Smutek to doskonały nastrój do filozofowania – oponował, drocząc się ze mną jak zwykle, dla zasady – Bądź silna, ptaszyno.
- Zawsze jestem.
- Dobrze, w takim razie teraz bądź silniejsza.
Uderzyłam go łokciem w brzuch. Jak zwykle – dla zasady.


o2 - harry

Nie zabraliśmy wiele. Bardzo dobrze.
Pogrzeb nie trwał długo. Bardzo dobrze.
Nie było wielu osób. Bardzo dobrze. Gemma zdołała mnie ochronić przed większością zgromadzonych, wymuszając na wszystkich milczenie i zgadzając się jedynie na zdawkowe kondolencje. Mocno padało; Louis ukrywał się pod parasolem kilka kroków od grupki nas, żałobników. Mama została pochowana pod wielkim dębem, bardzo mi się podobał.
Mokłem, wystając nieco poza obręb parasola, który kurczowo trzymała w dłoniach moja siostra. Patrzyłem przeszklonymi oczami na trumnę, nie chcąc pochwycić niczyjego spojrzenia. Nie płakałem, tylko stałem i patrzyłem, żałując, że wszystko teraz musi się zmienić. Przepraszam, mamo, że nie zdążyłem jeszcze właściwie zatęsknić za tobą, a jedynie za porządkiem w moim życiu, jaki dzięki tobie panował. Czułem się z tym dziwnie, przysięgam. Jakbym był chory umysłowo i nie do końca rozumiał, co właściwie się wydarzyło podczas tych kilku dni. Jakby mama dla mnie nie umarła, jakby Gemma się nie zjawiła, jakbym nie zmieniał miejsca zamieszkania i mojej znienawidzonej szkoły. Myślę, że mój umysł celowo wszystko to wypierał, żeby nie pozwolić mi popaść w panikę, która mogłaby sprawić, że zacznę zachowywać się jak nieznośny dzieciak, co mi nie pomoże, a tylko dodatkowo rozreguluje Gemmę.
Ona akurat trzymała się kiepsko. Niebieskie włosy spięła przed wyjściem z mieszkania w wysoki kucyk, żeby nic jej nie przeszkadzało. Założyła czarną sukienkę do kolan, która swoim krojem i kolorem dodawała jej lat. Ale była w niej jakaś niekształtna, jakby jej ciało uparcie walczyło z tkaniną, nie chcąc się w niej ułożyć. Na nogach miała wysokie buty, ciężkie. I płaszcz na ramionach, rozpięty, bo z emocji było jej za ciepło. Nie umalowała się. Na nadgarstku nosiła delikatną, srebrną bransoletę. Wyglądała bardzo ponuro.
Trzymałem jej dłoń w swoich przez cały czas uroczystości, dodając otuchy nam obojgu, chociaż tylko ona pozwoliła sobie na łzy. Nie płakała ładnie; puchły jej oczy, policzki i czoło stawało się czerwone, nad brwiami pojawiała się bruzda, a w kącikach głębokie zmarszczki, ale przez to ja czułem się lepiej. Byłem szczęśliwy, że chociaż jedno z nas jest w stanie opłakiwać naszą mamę. Miałem nadzieję, że nie udaje.
Trumna stęknęła cicho, lądując w grobie; posypała się ziemia, zaszeleściły kwiaty, syknęły płomienie zapałek i rozświetliły nas małe znicze. Mogliśmy jechać do... nie, nie do domu. Nie miałem już domu. Było tylko mieszkanie Gemmy i Louisa gdzieś daleko przede mną, na obrzeżach Londynu. W czynszowej kamienicy w gorszej dzielnicy, ale przynajmniej już nie samotnie. Nie byłem jeszcze pewien czy rzeczywiście jest to plus.
- Zabrałeś kawałek ściany ze swojego mieszkania? - stękał Louis, wchodząc na czwarte, ostatnie piętro.
- Zabrałem maszynę pisarską... - wymamrotałem niepewnie, marszcząc brwi, bo zawsze wydawała mi się wyjątkowo lekka.
- Taszczę to pudło na czwarte piętro - spojrzał na mnie z niedowierzaniem - A ty chcesz mi powiedzieć, że to jakaś tam, stara, niedziałająca maszyna pisarska?
- Działa - mruknąłem cicho - Po prostu "o" i "s" się w niej zacina, a "p" podskakuje.
- To - jęknął, stawiając pudło pod drzwiami mieszkania - było pytanie retoryczne.
Wyprostował się, rozluźniając ramiona i zaczął przeszukiwać kieszenie dżinsów, by znaleźć  klucze. Zauważyłem, że jego ciało pozbawione jest okropnego nawyku garbienia się, który u mnie był stałym elementem wyposażenia. Miałem wrażenie, że mój kręgosłup nie pozwoliłby mi wyprostować się do końca, prezentując piękną linię pleców. Ale i tak, nawet trochę się garbiąc, byłem kilka centymetrów wyższy niż o.
- Na co się tak gapisz, Harvey? - usłyszałem i dopiero wtedy zorientowałem się, że rzeczywiście natrętnie go obserwuję. Spuściłem szybko wzrok, chwiejąc się niepewnie na nogach.
- Jestem Ha... - chciałem go poprawić, ale przerwał mi, otwierając szeroko drzwi i zmęczonym gestem zapraszając mnie do środka.
- Oto jesteśmy - zaanonsował. Minąłem go bez słowa, celowo nawet nie spoglądając w jego kierunku. Usłyszałem, że mamrocze coś za moimi plecami, a potem z ciężkim westchnieniem, znów dzielnie łapie w dłonie moją maszynę do pisania i wciąga ją do środka, odstawiając najszybciej jak może.
Wysoki sufit i duże okno na wprost wejścia, składające się z kilkudziesięciu kolorowych szyb. Niczym nieoddzielona przestrzeń kuchenna i kąt salonowy sprawiały, że mieszkanie wydawało się duże. Ściany były z cegły; jedynie okienna został pokryta białą farbą. Szary parkiet lśnił matowo w bladym świetle londyńskiego słońca, chowającego się za grubą warstwą chmur. Ciemny sufit zasłaniały niejako zardzewiałe, rude i gdzieniegdzie srebrzyste jeszcze rury różnej grubości i o różnej strukturze, nie wiedziałem, dokąd zmierzały. Po między nimi gdzieniegdzie wisiały jakieś lampki, kawałki kolorowych sznurków, a wysoko, gdzie nie sięgały już ludzkie dłonie, poruszana jakimś niewyczuwalnym powiewem wiatru, majaczyła czerwona podkoszulka. Lampy, na które składały się trzy żarówki różnego typu, zawieszone były nisko na kablach tak, że prawie o jedną zahaczyłem.
Sporą część przestrzeni zajmowała długa, brązowa kanapa, na przeciwko której umieszczony był niewielki telewizor, stojący na trzech oponach i podłużnej, metalowej płycie. Nad nim wisiała majestatycznie chorągiewka jakiegoś piłkarskiego klubu, a po obu jego stronach stały różnej wielkości, koloru i kształtu regały, niemal całkowicie zapełnione książkami i jakimiś dziwnymi świstkami papieru czy bibelotami. Kuchnia składała się z kilku drewnianych blatów, z czego jeden nie miał klamki, drugi szuflady, a trzeci przechylał się trochę na prawo. Lodówka była niemal w całości zasłonięta różnego rodzaju naklejkami w tym na przykład zielonym trójkątem z napisem "Wolny Tybet" i czarną, odręcznie skreśloną literką "A" na czerwonym tle. Stół ustawiony był przy ścianie, wyglądał na taki, który spokojnie mógł kiedyś stać w komnatach Ludwika XIV. Obok niego cztery krzesełka różnego typu i wysokości wyglądały zabawnie, jak niesforne dzieciaki, które próbują zamęczyć surowego rodzica. Na stole stał kaktus, zasadzony w kubku z napisem "I love NY", a na ścianie zawieszone było kilka zdjęć różnego formatu różnych osób w różnych ramkach. W cienkiej, fioletowej rozpoznałem uśmiechnięte oczy mojej siostry.
- Zazwyczaj nie zamykamy drzwi, bo ktoś zawsze jest w mieszkaniu - odezwał się Louis, zdejmując kurtkę i chyba odruchowo zrzucając buty - chyba, że zostawiamy Nialla, wtedy jak najbardziej mieszkanie musi być zakluczone, bo ten głupek nie usłyszałby, gdyby złodziej wszedł i wyniósł lodówkę - boso skierował się do kuchni, po drodze uderzając w trzy pary drzwi: - Mój pokój, łazienka, pokój twojej siostry - poinformował mnie, a potem wskazał na drugą stronę mieszkania - Na wprost pokój Nialla, a we wnęce wyjście na dach. Dozorca nie dał nam do niego kluczy, ale jakoś udało nam się je sobie przywłaszczyć - wzruszył ramionami.
Stojąc na środku, spojrzałem kolejno na cztery pary białych drzwi: pierwsze z narysowanym krzywo dużym, czarnym iksem; drugie z tabliczką "No smoking", trzecie z wyrysowanym zawiłymi liniami niewielkim, czarnym ptakiem w locie i czwarte, po drugiej stronie, całkowicie puste.
Położyłem torbę tuż obok siebie. Schowałem dłonie w kieszeniach i zakołysałem się na piętach, ciągle oglądając pomieszczenie, gdy drzwi wejściowe otworzyły się i pojawiła się w nich Gemma z bukietem kwiatów.
- Co tak stoisz? - zmierzyła mnie spojrzeniem, wchodząc do środka i nogą zatrzaskując drzwi - Lou ci wszystko wyjaśnił? Poznałeś Nialla? - nie zdążyłem odpowiedzieć - Spotkałam na dole Marylou, właśnie odmówiła trzecich zaręczyn w tym miesiącu i dała mi w prezencie kwiaty, ładne, prawda?
Zorientowałem się, że wcale nie mówi do mnie, gdy Lou mruknął w kuchni niewyraźne "Yhym", zajmując się akurat chowaniem w szafkach tego, co zabraliśmy z mojego domu.
- Gdzie Niall? Niall! - Gemma zwinęła w dłoniach kwiaty i ruszyła do białych drzwi, głośno waląc w nie pięściami - Niall!
Osobie po drugiej stronie chwilę zajęło zorientowanie się w sytuacji, a kiedy już opuściła swój pokój, wydawało mi się, że jest nie mniej zaskoczona widokiem kogokolwiek i zdezorientowana całą sytuacją niż ja.
Niall był blondynem o jasnej cerze i niebieskich oczach, wysokim, leniwym i niedbałym. A przy tym był kimś, o kim śmiało można powiedzieć, że jest twoim najlepszym przyjacielem, akceptuje cię mimo wszystko i skoczy za tobą w ogień, chociaż znasz go dopiero kilka minut. Lubił kontakty międzyludzkie, był bardzo bezpośredni i szczery, a przy tym miał poczucie humoru, ale nie przesadnie wulgarne, co zdarzało się często u osób niewstydzących się mówić wszystkiego. Gemma przedstawiła nas sobie; posłał mi szeroki uśmiech, przytulił do siebie na krótko, jakbyśmy znali się całe życie, stwierdził, że jestem podobny do siostry i że to fajnie, że z nimi zamieszkam.
Nie byłem przyzwyczajony do tego rodzaju powitań i entuzjazmu na twarzach obcych.
- I oto całe nasze królestwo - uśmiechnęła się ciepło, pocieszająco - Nie jest może wyjątkowo zadbane czy... nowe, ale sprzątamy i nie hodujemy karaluchów, więc da się tutaj przeżyć.
Czekała, aż jakoś to skomentuję, ale nie byłem w stanie powiedzieć niczego, co byłoby akurat w tej chwili właściwe. Siostra patrzyła na mnie z politowaniem, a uśmiechnięty Niall wciąż stał obok, bujając się beztrosko na piętach.
- Z czasem do wszystkiego się przyzwyczaisz - zapewniła mnie, a chłopak przytaknął.
- Gem - jęknął Louis z kuchni - Jeszcze Tablica.
- Ach, tak - westchnęła i bukietem kwiatów wskazała na ścianę po swojej lewej. Wisiała na niej mocno zużyta korkowa tablica z gatunku tych, które widuje się w szkole. Doczepione były do niej różne wiadomości, jak na tablicy ogłoszeń, ale chyba znajdowało się tam także coś w rodzaju kącika artystycznego, bo dostrzegłem kilka rysunków i jakiś wiersz - To nasza Tablica. Jest jak facebook, ale bardziej oldskulowa - mrugnęła do mnie porozumiewawczo - Wieszamy na niej informacje o ważnych wydarzeniach z naszego życia, jeśli chcemy, by ktoś inny o nich wiedział.
- Albo notatki gdzie kto wyszedł i kiedy wróci, jeśli akurat miał być, a go nie ma - dodał pokrętnie Niall.
- Albo informacje kto zjadł twój ulubiony jogurt homogenizowany! - dorzucił Louis.
- Albo naszą własną działalność artystyczną, jeśli jesteśmy na tyle odważni, żeby pokazać ją innym - podszedłem bliżej - To moje - pokazała mi dłonią rysunek motyla, stworzony tylko ze słów zaczynających się na literę "f" - Wszyscy tutaj jesteśmy artystami.
- Bo sztuka jest ostatnią formą magii, jaka nam pozostała - dodał wyniośle Louis, zbliżając się do nas.
Dotknąłem palcem motyla, śledząc opuszkiem jego smukłą linię i zatrzymując się na słowie "flee" przy jednym z czułków, potem dotknąłem skrawka kartki papieru z czterema wersami tekstu, płynnie przechodząc na przyczepiony ostentacyjnie papierek po gumie do żucia i filozoficzną myśl, zanotowaną na serwetce.
- Życie jest jak schody ruchome. Raz jedziesz w dół, raz w górę - zacytował Louis i pokiwał głową, zadowolony z siebie - Sam to wymyśliłem.
Gemma przewróciła oczami i szybko odtrąciła moją dłoń, gdy chciałem otworzyć żółty kartonik.
- Nie dotykasz żółtych karteczek - przestrzegła mnie - Żółty jest zakazany.
- Za. Re. Zer. Wo. Wa. Ny. - uściślił Niall, przyjacielsko klepiąc mnie w plecy.
- Dla kogo? - próbowałem ignorować jego dotyk, bardzo mnie drażnił.
- Dla naszych gołąbeczków! - jęknął Louis, opadając na kanapę i zwijając się na niej w kłębek.
- Zayn i Perrie go używają - uściśliła moja siostra, kiwając z powagą głową - Najczęściej się mijają, więc komunikują się tylko za pomocą tych fiszek.
- Zaraz, ale telefony komórkowe...
- Są zbyt mało romantyczne! - wykrzyknął Lou pospiesznie, jakby tylko czekał na jakieś moje głupie pytanie, a potem prychnął z pogardą.
Niall przewrócił oczami.
- Ignoruj go - poradził mi szeptem.
Przytaknąłem i zadałem jeszcze jedno pytanie:
- Ile właściwie osób tu mieszka?
Gemma i Niall wymienili długie spojrzenia, ale nie było w nich właściwie żadnych emocji, przewijały się tylko twarze przyjaciół, którzy kiedykolwiek pojawili się w ich lokum. Lou na kanapie zaczął nerwowo, bezsensownie wykręcać palce.
- Sześć? Siedem? - siostra wzruszyła ramionami - Z partnerami może dziesięć. Z tobą jedenaście.
- I gdzie oni wszyscy śpią?
- Och - jęknął Lou - wolałem go, gdy udawał, że nie umie mówić!
- Dziewczyny u mnie, chłopcy u chłopców. Od czasu do czasu ktoś zajmie kanapę - Gemma wzruszyła ramionami, kręcąc się po mieszkaniu.
- Kiedy jest wyż robimy listę do łazienki - wyjaśnił mi szybko Niall - Zapisujemy w niej godzinę, ale każdy może zabrać nie więcej niż dwadzieścia minut. Inaczej ostatnie cztery osoby nie będą miały ciepłej wody, a czasami ostatnia... może jej nie mieć już w ogóle.
- Och - skomentowałem inteligentnie, czując się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej źle - A, gdzie ja będę spał?
- Na kanapie - wzruszyła przepraszająco ramionami - ale myślę, że z czasem coś ci zorganizujemy.
- Dobudujemy pokój specjalnie dla Humpreya... - obwieścił światu Louis z zamkniętymi oczami.
Gemma rzuciła w niego jednym kwiatkiem z bukietu, który wciąż trzymała w dłoniach.
- Idź wreszcie spać i przestań marudzić, Tommo - syknęła niby groźnie, ale widziałem iskierki śmiechu w jej oczach. To był dziwny śmiech. Przebijał się przez mętną wodę smutku. Czułem się nieswojo.
- Mhm - mruknął Louis, ale nie ruszył się z miejsca.
Niall wyszczerzył się w uśmiechu.
- Idę na dworzec - oświadczył znienacka - chcesz iść ze mną? - zwracał się do mnie, ale odpowiedziała mu Gemma:
- Jest zmęczony, zostanie - stwierdziła - Może przespać się trochę u ciebie?
- Jasne - chłopak wzruszył ramionami - Zabiorę tylko Anabelle.
Zmarszczyłem czoło, odprowadzając go wzrokiem.
- Anabelle to gitara - wyjaśniła mi cicho siostra - Idź. Sen dobrze ci zrobi.
Minąłem się z Niallem.
- Dzięki - mruknąłem.
- Nie ma sprawy.


o1 - harry

Od tygodnia budziła mnie cisza.
Nie było zwykłego, znajomego rozgardiaszu mamy, szykującej się do pracy. Mieszkanie nie pachniało ziołową herbatą, nie było słychać stukotu porcelanowej filiżanki uderzającej o spodeczek nie od kompletu, drzwi nie trzaskały, gdy wychodziła. Został mi już tylko deszcz i szum wiatru.
Niepewnie podniosłem się z wysokiego materaca, który od trzech lat służył mi za łóżko. Stałem przez chwilę, spoglądając niepewnie na zalegające w pokoju stosy ubrań i świstki papierów zapisane niebieskim i czarnym długopisem. Powinienem był już dawno zrobić z tym porządek, jeśli chciałem zabrać to ze sobą. Moje notatki, moje wiersze, sponiewierane przez rzeczywistość, odskakiwały nerwowo, gdy otwierałem drzwi; słaby podmuch powietrza przenosił je na inne sterty, burząc mój artystyczny nieporządek.
W łazience świeciła się jedyna żarówka. Nie zdziwiło mnie to - powinno? Byłem otępiały i zmęczony, pomimo tego, że nic nie robiłem przez ostatnie kilka dni. Przespałem, przeleżałem, przemyślałem - i dalej nie byłem w stanie obudzić w sobie uczucia żalu, pustki, straty, samotności.
Nie chodziłem do szkoły; miałem nadzieję, że nauczyciele zrozumieją, uczniowie nie zauważą, a Gemma później wszystko załatwi. Nie chciałem się tam pokazywać i czuć na sobie tysiąca spojrzeń, z których każde oczekiwałoby ode mnie, że za moment się rozpłaczę, poddam i ucieknę, łkając cicho imię mojej mamy. Skoro i tak miałem się stąd wynieść, równie dobrze mogłem zostawić wszystko za sobą od razu, nie rozczulać się i oderwać od zabijającej mnie rutyny - płynnie przejść w inną, nową fazę, nazywaną mądrze przez psychologów szokiem.
Miałem nadzieję, że to było to. Czułbym się lepiej, wiedząc, że nie jestem  niezdolny do prawdziwych emocji, a po prostu za bardzo wrażliwy, by znieść niektóre rzeczy.
- Harold!
Wpadłem na starszą siostrę, nie do końca odnajdując się jeszcze na jawie. Sen był lepszy, byłem w nim motylem.
Włosy Gemmy połaskotały moje ramiona, klatkę piersiową, plecy, policzki - były wszędzie. Jej chłodne dłonie trzymały mnie chwilę w mocnym uścisku, pozwalając poudawać i wchłonąć trochę miłości. Posiadanie siostry okazało się być całkiem świetną sprawą.
- Dzień dobry - mruknąłem, gdy już pozwoliła mi normalnie oddychać. Byłem zaspany, a mój głos nie brzmiał całkiem normalnie, ze względu na kilkudniowe milczenie - Dobrze cię widzieć - dodałem jeszcze, dopinając formalności.
Uśmiechnęła się szeroko i zmierzyła mnie spojrzeniem, jakby nie mogła uwierzyć, że naprawdę przed nią stoję. Wykorzystałem sytuację i zrobiłem to samo.
Gemma zawsze nosiła się oryginalnie, ale dzisiaj wyglądała niepokojąco zwyczajnie. W czarnych spodniach, czarnych skarpetkach, czarnym, dużym swetrze. Była blada, a jej niebieskie włosy tylko dodatkowo to podkreślały. Nie umalowała się, co pozwoliło mi dostrzec cienie pod jej oczami i opuchliznę, jak po długim, oczyszczającym płaczu. Moja siostra nie widziała się z mamą od czasu, gdy wyjechała na studia - czyli od trzech lat. Nie miała możliwości się z nią pożegnać, przeprosić albo jeszcze o coś zapytać; mogła tylko słyszeć jej głos w słuchawce. Ale to był jej wybór, ich obu. Nie zdawały sobie sprawy, że śmierć zabierze im możliwość naprawienia skomplikowanej relacji i ocieplenia wychłodzonych stosunków.
- Jak się trzymasz? - zapytała, a ja wzruszyłem ramionami, nie mogąc jej jeszcze nic powiedzieć. Czuję pustkę, Gemma, przepraszam, ale śmierć mamy nie robi na mnie żadnego wrażenia, myślisz, że jestem bezduszny? - krzyczałem w swojej głowie, ale jedyne, co byłem w stanie powiedzieć to:
- Wcześnie przyjechałaś - nie chciałem, żeby to brzmiało jak wyrzut, ale chyba mi się nie udało, bo skrzywiła się nieznacznie.
- Mam jeszcze trochę formalności do załatwienia odnośnie pogrzebu i... ciebie - wytłumaczyła, ciągnąc mnie za dłoń do kuchni - Rozumiesz, jako jej pełnoletnie dziecko.
Usadziła mnie przy drewnianym stole, zachowując się zupełnie swobodnie; jakby lata wcale nie mijały i jakby mieszkała tutaj od zawsze. Jakby nic się nie zmieniło. Przez chwilę nawet pozwoliłem sobie zobaczyć to oczami wyobraźni: mnie, śmiejącego się szczerze z jakiegoś jej kiepskiego dowcipu, mamę, która przeglądała pospiesznie poranną prasę i mrugającą do mnie porozumiewawczo Gemmę, parzącą mocną, czarną kawę. Scenka rodzajowa z gatunku tych, którymi lubią karmić nas reżyserowie na początku kiepskich filmów, pokazująca fantastyczną sytuację rodzinną, jaka powinna występować w każdym domu. Wszyscy byliśmy w mojej wizji o kilka lat młodsi, ja miałem dłuższe włosy, mama mniej zmarszczek, a Gemma była jeszcze blondynką. I wszystko było normalnie.
Nie było. A świadczył o tym chociażby fakt, że właśnie wtedy do kuchni wmaszerował nieznany mi chłopak, boso, w moim szlafroku. Chyba właśnie skończył  brać prysznic; krople wody powoli spływały po jego ciemnych włosach, sprawiając, że kosmyki zabawnie wyglądały, przylegając gładko do jego czaszki. Kilka przykleiło się do czoła, zasłaniając oczy i zahaczając o długie rzęsy. Odgarnął je niecierpliwym gestem. Wytrzeszczyłem oczy, podczas gdy on ledwie zaszczycił mnie spojrzeniem, a potem przeniósł wzrok na Gemmę, mocującą się z zepsutą lodówką.
- Jestem głodny - zakomunikował dobitnie, odsuwając ruchem dłoni moją siostrę i samemu łapczywie zaciskając palce na drzwiczkach niesfornego mebla kuchennego. Pociągnął do siebie, ale nic się nie wydarzyło. Pociągnął jeszcze raz, ale lodówka ledwo drgnęła, nawet nie racząc się uchylić. Spróbował trzeci raz, jęknął krótko, wkładając w ruch jeszcze więcej siły i w końcu mogłem zobaczyć jak na jego twarzy pojawia się nikły uśmiech triumfatora, gdy lodówka z głośnym stukotem raczyła pokazać mu swoją zawartość.
Mogłem powiedzieć, że najpierw trzeba docisnąć, a potem pociągnąć trochę na lewo, żeby urządzenie nie sprawiało kłopotu, ale czułem się zbyt zajęty analizowaniem własnych emocji. Ogarniała mnie obcość i bezsensowność, inna niż  w trakcie tych kilku dni, nie związana z samotnością, ale raczej z jej brakiem. Czułem się nieswojo we własnym domu. Obserwowany. Mój porządek został zakłócony, rytuały kilku dni zaburzone.
Gemma uniosła brew, gdy chłopak pochylił się, przeglądając zawartość kolejnych półek. Wreszcie szturchnęła go w ramię, używając całej siły swoich mięśni, ale on jedynie lekko się zachwiał i tylko odwrócił twarz w jej stronę.
- Zjeżdżaj stąd - zbeształa go - Przebierz się, nie jesteś u siebie. Zrobię ci śniadanie - dodała, wzdychając ciężko, gdy zauważyła, że jej rozkazy nie robią na nim żadnego wrażenia - A poza tym, to jest Harry, mój brat - odwróciła się w moim kierunku, wskazując zamaszystym gestem moją skromną osobę. Poczułem się dziwnie, całą siłą woli walczyłem z mimowolnym rumieńcem, pojawiającym się na moich policzkach zawsze w nieodpowiednim momencie.
- Hej - bąknąłem, odwracając wzrok, gdy chłopak wyprostował się, nonszalancko poprawił pasek mojego szlafroka i raczył zatrzymać na mnie spojrzenie dłużej niż sekundę.
- Harry, to jest Louis.
Tylko kiwnął wolno w moją stronę głową, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku łazienki. Gemma odprowadzała go wzrokiem i odczekała jeszcze chwilę, gdy zniknął w korytarzu, aż usłyszy trzask zamykanych drzwi. Wtedy pochyliła się do mnie nad stołem i oświadczyła konspiracyjnym szeptem:
- Jest po prostu zirytowany, bo nie pozwoliłam mu się wyspać - uśmiechała się łobuzersko - Ale jest wspaniały. Polubisz go. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że trochę pożyczył sobie twojego mieszkania? Nie miał okazji wykąpać się u nas, Perrie zużyła całą ciepłą wodę.
- To twój chłopak? - zapytałem zamiast udzielenia jej odpowiedzi, rejestrując jeszcze tylko, że nie znam żadnej Perrie.
Roześmiała się głośno, radośnie, prawdziwie. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu, jak podejrzewałem. Już niemal zapomniałem, jak ładnie się śmiała.
- Nie - pokręciła głową, jednocześnie zaczynając przygotowywać posiłek - Jest moim najlepszym przyjacielem. Leniwym, gburowatym, sarkastycznym, ale... prawdziwym. Wiesz, jak to jest, prawda? - zerknęła na mnie przez ramię.
Nie wiedziałem. Kiedyś miałem przyjaciół, ale okazało się, że na dłuższą metę się do tego nie nadaję. Miałem za dużo spraw, które chciałem załatwiać w samotności, za dużo problemów, nad którymi sam chciałem rozmyślać, żeby dojść do własnych, nieskażonych niczym konkluzji. Byłem dziwnym dzieckiem, odstawałem od reszty. Według nowożytnej, popularnej kultury nie było w tym nic złego, ale ja czułem się... gorszy. I żaden bzdurny familijny film nie dał rady przekonać mnie, że inność jest wyjątkowa i niesamowita. Zwyczajność jest lepsza; szarość jest lepsza. Bo jest nijaka - bezpieczna.
Zjedliśmy śniadanie we trójkę, w ciszy, a potem Gemma musiała gdzieś wyskoczyć, Louis musiał coś załatwić, a ja zostałem sam z prośbą, bym spakował wszystkie swoje  i posegregował drobiazgi mamy na te, które są cenne i te, które możemy oddać biednym.
- Pomogę ci, kiedy tylko wrócę - zapewniła mnie siostra i zawahała się chwilę, ostatecznie decydując się na krótki całus w środek mojego czoła. Nie było to łatwe, wspięła się na palce, a ja musiałem się trochę groteskowo przygarbić, więc wyglądało to bardzo teatralnie i sprawiło, że poczułem się niezręcznie. Louis obserwował nas z dłońmi wetkniętymi w kieszenie szarej kurtki, opierając się o ścianę.
Pogrzeb miał się odbyć jutro - kolejne jutro, którego nadejścia desperacko próbowałem uniknąć - i uświadomiłem to sobie dopiero w momencie, gdy stanąłem na środku jej pokoju i spojrzałem na stertę książek przy łóżku, otwartą na oścież szafę i pustą filiżankę po herbacie na parapecie, tuż obok pustej popielniczki. Mama nie paliła od kilku lat, ale upierała się, że to cudeńko jest zbyt wyjątkowe, by się go pozbywać. Dlatego postanowiłem je wyrzucić.
Nie wiedziałem, od czego zacząć, a kiedy już odważyłem się wysunąć jedną z szuflad, nie wiedziałem, czego powinienem się pozbyć, a co mógłbym - chciałbym - zostawić. Byłoby lepiej, gdyby Gemma nie poprosiła mnie o przeglądanie tego. Miałem za dużo wspomnień związanych z każdym elementem tego pomieszczenia, z każdą pojedynczą figurką, z każdym przedmiotem. Byłem pewny, że moja siostra, od kilku lat tutaj niezaglądająca, lepiej by sobie poradziła, bo byłaby wyzbyta wszelkich sentymentów. Nareszcie, pojawiły się we mnie uczucia. Każdy zakamarek pachniał jej uśmiechem i zmęczeniem.
Zostawiłem szufladę otwartą i wyprostowałem się, przeczesując nerwowo włosy. I co teraz?, pomyślałem głupio. Nie wiedziałem. Nie chciałem. Nie mogłem. Wyszedłem.
Zamknąłem za sobą drzwi kopniakiem i postanowiłem, że nigdy już tam nie wejdę. Zamknąłem się w pokoju i zacząłem bardzo wolno, spokojnie, z namaszczeniem, pakować swoje pseudopisarskie notatki, szkice i wiersze skreślone na skrawkach. Później zapakowałem starą maszynę do pisania w specjalne, ciężkie pudło, gdzie moja przyjaciółka była bezpieczna.
Byłem siedemnastoletnim tchórzem.


oo - prolog: harry

Stwierdzenie, że mama zostawiła mnie nie w porę, było okrutne. Od tygodnia każda spółgłoska tego zdania ryła głęboko ranę w mojej głowie, wszczynając tam krwawe boje razem z sumieniem i wizją tęsknoty najmłodszego dziecka za ukochanym rodzicem. Poza złością i nieznośnym poczuciem zagubienia, nie odczuwałem właściwie nic. Nie tęskniłem. Pustka nie miała koloru, była przezroczysta i zakrzywiała groteskowo wszystkie elementy, które zakrywała. Jak nierównomiernie grube szkło.
Moja mama zginęła w wypadku samochodowym dokładnie trzy dni temu, a ja się tym nie przejąłem. Nie tak, jak powinienem był. Nie tak, jak powinien był się przejąć siedemnastolatek, spędzający z nią całe życie. Nie tak, jak powinien był przejąć się jedyny syn, w dodatku wychowywany bez ojca. Nie tak, jak powinien był przejąć się ktoś wrażliwy, za kogo bardzo chciałem się uważać.
Snułem się po mieszkaniu, czując jedynie niezadowolenie i pustkę. Nie taką wewnętrzną, ale czysto materialną. Jakby brakowało mi ulubionego przedmiotu.  Spoglądałem na jej rzeczy, nie mogąc ich dotknąć, bo odrzucał mnie brak wspomnień. Widziałem jej zdjęcia i przez chwilę skupiałem się tylko na bladym uśmiechu, ale nic do mnie nie docierało. Nie zalewała mnie fala uczuć, łzy nie napływały do oczu, serce nie pękało z żalu. Byłem złym synem. Może w ogóle nie miałem serca? Gdzie podziała się mama, która całowała mnie w policzek? Gdzie zniknąłem ja, uśmiechający się do niej co rano?
Czułem  głód, ale nie miałem ochoty jeść czegokolwiek. Czułem zmęczenie, ale nie chciałem zasypiać. Pochłaniała mnie nuda, ale czerpałem z miej, ile tylko mogłem. Skłamałem w szkole, mówiąc, że opiekuje się mną siostra, żeby dali mi spokój. Gemma potrzebowała trochę czasu, aby wyrwać się z uczelni. Wszyscy zostawili mnie samego na kilka dni.
Moja mama była martwa, a ja myślałem tylko o tym, jak wiele się zmieni. Nie wiem, bałem się? Zmiany zawsze były dla mnie złem niekoniecznym. Po co czegokolwiek się pozbywać, skoro nie przeszkadza? Po co coś dodawać, skoro obecny stan też nie jest zły?
Ale teraz świat stanął na głowie i zaskoczył mnie, próbując mi wskoczyć na plecy. Nie mogło mu się to udać, skoro wciąż tylko leżałem i myślałem o wszystkim, byle nie o bezbarwnej teraźniejszości. Byłem mistrzem kreowania sobie innej rzeczywistości, mogłem tak godzinami. Wyobraźnia mnie zabezpieczała. Zawsze byłem zdania, że jest dużo lepsza niż normalne życie. Szczególnie w miniaturowym mieszkaniu. Szczególnie, jeśli spotyka cię więcej cierpienia niż szczęścia. Szczególnie, jeśli jesteś zdany tylko na siebie i jedyne, co masz, to własny rozum. Właśnie jego powinieneś się trzymać; nie serca, nie intuicji, a rozumu, nie ważne jak kolorowy i niezwykły był; bylebyś tylko mógł przetrwać. Pamiętaj, rozum i wyobraźnia. Przetrwanie.
Jutro wszystko się zmieni. Jutro ostatecznie pożegnam się z mamą. Jutro przyjedzie Gemma, zabierze mnie stąd i będę zmuszony dostosowywać się do innego rytmu innego miasta.
Jutro. Mam nadzieję, że nigdy nie nadejdzie.